Nie odpowiadam za błędy, zawarte w opowiadaniach! Poprawienie ich, leży w obowiązku autorek, jeszcze zanim wyślą je na konkurs!

środa, 11 lipca 2012

Spóźniona miłość splątanych w uścisku ciał

Opowiadanie, które uzyskało I miejsce w mini-konkursie (czytaj-1d.blogspot.com/2012/06/mini-konkurs.html)
Temat: Okazywanie sobie uczuć
Oryginał: http://jbluvsbabycakes.tumblr.com/ & http://voices-of-heart.blog.onet.pl/
Twórczość autorki: http://jbluvsbabycakes.tumblr.com/ 
_______________________________________ 

Tytuł:  Spóźniona miłość splątanych w uścisku ciał
Połączenie: Zarry (Zayn&Harry)
Ilość słów: 4 327
Strony: 11
Inspiracja: Sóley - Pretty Face
Opis: Zayn wyjeżdża na studia malarskie do Wenecji. Tam ma pokazać piękno ciała - jego główną definicję. Nauczyciel powierza mu zadanie: Ma uchwycić subtelność, piękno i bezbronność jakiejś osoby. Jako artyście, ale również i chłopakowi, który nie miał nigdy wcześniej kontaktu z taką sztuką, Zayn’owi jest trudno się odnaleźć. Udaje mu się to tylko i wyłącznie za sprawą młodego i pełnego zapału szatyna, który nieoczekiwanie zmienia nie tylko stosunek Malika do tej sztuki, ale również do piękna w każdej postaci. Poprzez wspólnie spędzony czas zbliżają się do siebie, aż w końcu rodzi się między nimi głębokie uczucie, które nikt, ani nic nie jest w stanie zerwać.
Ostrzeżenie: Jeżeli nie jesteś zwolennikiem miłości pomiędzy dwoma mężczyznami, to lepiej tego nie czytaj. Przewiduję sceny +18, więc lepiej zastanów się, czy chcesz to czytać.

Jemioło - pocałuj mnie, pokonam wszelkie trudności, Jaśminie - czaruj mnie, tajemnico słodkiej miłości. Irysie - chcę ci coś powiedzieć, imponujesz mi, Dalio - niestałości, niebezpieczna przyjemności.


       Od strony wody nadciągały coraz bardziej iskrzące chmury. Powinien był rzucić się biegiem, by uciec przed ulewą, ale wypowiadane przez jego podświadomość słowa zaczynały odnosić skutek. Trzęsły mu się ręce i myśli. Spojrzał w niebo i ujrzał burzę, która rozlewała się między chmurami niczym plamy czarnej krwi, gasząc światło słońca i rozpościerając płaszcz ciemności nad dachami i fasadami miasta. Spróbował przyspieszyć kroku, ale zżerający go niepokój paraliżował każdy jego ruch, więc powłóczył nogami, choć czuł już na plecach oddech doganiającej go ulewy. Czując dreszcze przebiegające po ciele, skrył się pod zadaszeniem jednego z klombów, by zebrać myśli i zdecydować, co zrobić dalej. Nieopodal gruchnęło, jakby bóg śmierci, Tanatos, nawoływał grzeszne dusze ku swojej bezpiecznej, pałającej ogniem i ciemnością twierdzy. Brunet poczuł, że ziemia drży pod jego stopami. Delikatny błysk światła omiótł fasady domów, by po kilku sekundach zniknąć. W zalewających chodniki kałużach jeszcze przez chwilę odbijało się światło rozchodzącej się po niebie błyskawicy.


       Zayn przymknął jasne powieki, czując na twarzy przyjemne łaskotanie wiatru. Kryształowe drobinki wody uderzyły o wzgórza jego policzków w chwili, gdy szare niebo ponownie przeszyła jasna błyskawica. Drżąc z zimna, wyciągnął brązową teczkę, w której przetrzymywał swoje prace i umieszczając ją tuż nad głową, chciał choć trochę osłonić przed niepotrzebną kąpielą profil twarzy i kruczoczarne włosy. Widząc, że z każdą sekundą wiatr przybiera na sile, zmielił pod nosem kilka przekleństw, chwilę później wbiegając po marmurowych schodkach do środka wielkiego, przestronnego holu. Przebiegając pobieżnie wzrokiem po biało-czarnych kafelkach wyścielających podłogę, podniósł rękę, przeczesując nią zmoknięte włosy. Drobna materia rozprysła się wokoło, mocząc przy tym jasną tkaninę koszulki i ulubione, przetarte jeansy. Zrzucając z ramion ociężałą, czarną skórę, przeczesał ręką kruczoczarne włosy i uśmiechając się lubieżnie, podszedł do niskiego kontuaru, gdzie przy dźwiękach wydobywającej się z naściennego radia melodii, podrygiwała w takt muzyki czupryna krwistoczerwonych włosów. Uprzejmie się przedstawił, ukazując w uśmiechu białe zęby i prosząc o klucz, nonszalancko oparł się o brzeg kontuaru. Niebieskie tęczówki zlustrowały jego sylwetkę z góry na dół i przybierając na twarz pogodny uśmiech, podały w nieporadne dłonie zimny metal kluczy, z przyczepioną do nich czarną plakietką zdobiącą wygrawerowany numer pokoju.


       Idąc korytarzem, Zayn kompletnie nie rozumiał, dlaczego zdecydował się właśnie na ten uniwersytet. Owszem „narozrabiał” - delikatnie mówiąc - ale to nie powód, żeby od razu zmieniać miejsce zamieszkania i kierunek studiów. Przecież było widać, że tam nie pasuje. Nie dość, że jego artystyczna dusza wołała o uwolnienie, to ciężkie i zszarpane nerwy chciały ukoić swój smutek w nowych, zupełnie obcych ustach. Pachniało tutaj deszczem, piżmem i przelotnym wiatrem, muskającym każde pasemko jego ciemnych włosów. Szedł, dyskretnie przymykając zmęczone powieki, zaczesujące powietrze długimi, czarnymi rzęsami. Obserwował mijane obrazy spod czekoladowych, wpatrujących się w beznamiętne widoki tęczówek. Jego malinowe usta zdobiła mleczna pierzyna wspomnień. Pachniał burzą, tęsknotą i marzeniami. Chciał ich dotknąć - skrawkiem ciepłego serca i spierzchniętymi ustami. Kawałek po kawałku. Nie wariując.


       Wchodząc do ciemnego pokoju, ciepło natychmiast uderzyło w jego zmarzniętą twarz. Zamykając kopniakiem drzwi, rzucił torbę w kąt, a mokrą teczkę pozostawił na stole, pospiesznie wyjmując z niej swoje rysunki, chcąc tym samym uniknąć niezręcznych pytań profesora podczas wykładów, następnego dnia. Pozostawiając je suche i bezpieczne, rzucił na krzesło skórzaną kurtkę, wypuszczając z ust westchnięcie ulgi. Krople deszczu zdobiły tafle okien, ale Zayn nie zwracał na to uwagi. Podchodząc do drzwi balkonowych, uchylił je, po chwili stając bosymi stopami na mokrych od deszczu kafelkach. Kiedy schował się za wysoki mur, tym samym chroniąc ciało przed zmoknięciem, wyciągnął z kieszeni jeansów paczkę papierosów. Zarzucił kaptur na głowę, wyciągając z drugiej kieszeni spodni podłużną zapalniczkę. Nacisnął ją, a światełko płomyka oświetliło jego twarz. Zmroziło go. Przytknął płomień do papierosa i podpalając go, zaciągnął się nikotynowym dymem, doszczętnie wypełniającym jego płuca. Kolorowa bibułka tliła się lekko, smagana łagodnymi liźnięciami ognia. Taka mała przyjemność na tym szarym, brudnym świecie. Chyba jedyna przyjemność.


       Odchylając głowę do tyłu, głośno wypuścił powietrze z płuc. Niebo było kompletnie zachmurzone. Burza ustała, tak jak zawsze w lipcowe popołudnie. Zayn nie pamiętał, kiedy ostatnio w Wenecji świeciło słońce. Kiedy tak patrzył w niebo, poczuł obok czyjąś obecność. Zanim jednak zdążył się zorientować, co się dzieje, stracił równowagę i upadł na wilgotne kafelki. Przez chwilę kręciło mu się w głowie, ale szybko odzyskał orientację. Przed sobą, z drugiej strony balkonu miał chłopaka z kręconymi, niesfornymi brązowymi kosmykami włosów. Szatyn wpatrywał się w niego uważnie i Zayn przez jedną sekundę poczuł, jak głębia jego oczu przeszywa jego ciało. Wśród zimna i zapomnienia, wracał wzrokiem do brązowych loków, miękkich, piżmowych i puszystych w dotyku i zapewne słodkich w smaku ust. Kuszony odpoczynkiem, zdrętwiałymi od zimna dłońmi, odgarnął włosy do tyłu, w szaleńczym tempie mrugając ociężałymi powiekami. Mleczna pierzyna tuliła zaróżowione, wydatne policzki i miękkie kąciki lodowatych ust. Drżał – drżały jego usta, ręce i nogi. Cierpiąc z wysiłku, wypuścił z głuchym świstem haust powietrza. Nieznajomy tylko uśmiechnął się i po chwili znikł, zostawiając Zayna z mętlikiem w głowie, setką niewypowiedzianych słów i szybko bijącym sercem.


*

       Wchodząc do budynku, w którym miał spędzić kolejne osiem miesięcy, znowu poczuł na sobie spojrzenia rówieśników. Nie ściągając kaptura, jakby to miało go przed tym wszystkim zasłonić, skierował się na schody i szedł tak, ze spuszczoną głową, aż zatrzymał się przed salą z numerem dwieście cztery. Wzdychając ciężko, opuścił kaptur i przygryzając nerwowo wargę, przeszedł przez próg pomieszczenia, od razu kierując się w najbardziej oddalone od drzwi miejsce. Siadając w końcowym rzędzie, odetchnął raz jeszcze i nie zwracając na nikogo uwagi, ponownie przymknął jasne powieki, rozkoszując się panującym wokół niego hałasem.


- Drodzy państwo… proszę o chwilę uwagi – głęboki baryton rozniósł się echem po sali, tym samym sprawiając, że oczy wszystkich zwróciły się w stronę mówiącego. Wysoki mężczyzna o włosach ostrzyżonych tuż przy skórze głowy, dosyć widocznym zaroście i ostrym spojrzeniu podszedł do swojego biurka i odsuwając krzesło, wygodnie rozsiadł się na nim, swój wzrok kierując w stronę zebranych.

- Nazywam się Jonathan Watson, i jak wiecie, będę was uczył malować. Nie szkicować, tak jak to robiliście do tej pory, ale naprawdę malować, czując swoje dzieło każdą komórką ciała. Nauczę was nie tylko, czym jest malarstwo, ale przede wszystkim pokażę wam, jak je kochać – całym sercem. Dzięki moim zajęciom zrozumiecie, czym jest prawdziwa definicja piękna. Piękna ludzkiego ciała – profesor marszcząc swoje krzaczaste brwi, wypuścił powietrze z ust, chwilę później wznawiając swój wywód. - Czy teraz rozumiecie, jaki zaszczyt was spotkał? Dlaczego wybrałem was spośród tysiąca kandydatów? - spytał głosem, w którym można było wyczuć wyższość, ale chyba bardziej zlekceważenie. 


       Uczniowie wzruszyli ramionami, obracając w dłoniach długopisy, ale Zayn nie miał zamiaru ich obserwować. Zaabsorbowany swoimi dłońmi, poderwał wzrok do góry, w chwili, gdy mahoniowe drzwi sali otworzyły się i zamknęły, ukazując w nich czuprynę brązowych loków. Jonathan zmierzył chłopaka podejrzliwie, chwilę wpatrując się w jego oczy, aż kąciki jego ust uniosły się ku górze, zwiastując błąkający się uśmiech.


 - Panie i Panowie, poznajcie proszę Harry’ego. Pan Styles jest jednym z naszych modeli. Młodym, wykształconym i przede wszystkim cholernie utalentowanym…


       Zayn nie wiedział, w którym momencie przestał słuchać wywodu swojego profesora. Nie zwracał uwagi na jego słowa, ani podekscytowanie innych studentów - przed oczyma miał tylko usta wygięte w lekkim uśmiechu i zielone tęczówki, uważnie wpatrujące się w jego oczy. Pochłaniał swoimi tęczówkami każdy detal jego porcelanowej twarzy. Sunął wzrokiem po jego lekko rozchylonych, truskawkowych ustach, by po chwili przygryźc swoją aksamitną w dotyku wargę, drżącymi z ekscytacji ustami. Lubieżnie kreśląc wzrokiem rysy jego twarzy, uważnie wpatrywał się w jego lekko iskrzące oczy. Wiedział, do kogo one należą. Ich właścicielem mogła być tylko jedna osoba – chłopak, którego spotkał kilka dni wcześniej.


*

       Z niespokojnym, mocno bijącym sercem, podszedł do biurka profesora i kładąc na nim teczkę ze swoimi pracami, odsunął się na bezpieczną odległość, w skupieniu obserwując jego poważną twarz. Chłopak stojący obok, uśmiechnął się tylko lekko i szepcząc coś na ucho profesora, pochylił się niezauważalnie, wzrokiem przeczesując widniejące przed nim szkice.


       Szatyn pochylał się, a niesforna grzywka wchodziła mu do oczu, gdy razem z profesorem Watsonem przeglądał prace Zayna. Harry był oszałamiający, taki kruchy i taki delikatny. Jego duże zielone oczy świeciły w świetle, jak fale, które topią się w głębinie morskiej, pozostawiając po sobie jedynie przebłyski psoty. Miał umięśnione dłonie, długie palce, delikatną skórę, która zakrywała jego kruche kości i kilka piegów pokrywających jego twarz. Był perfekcyjny. Jego piękno leżało w malachitowych oczach, które błyszczały mimo tego wszystkiego - uśmiechu, ubrań i pełnej sali studentów… jego oczy były naprawdę głębokie. To nie była jego jedyna zaleta, która powinna być podkreślona na portretach wyeksponowanych w tym pokoju. Na większości z nich był bardzo kobiecy. Jego zęby były idealne, a uśmiech wstrząsający. Zayn wpatrywał się w niego z taką miną, że w jego głowie od razu pojawił się obraz.


Rozbierał go spojrzeniem, palcami błądził po szyi, drugą dłonią przyciągał spokojnie bliżej siebie jego śpiące ciało. Przez pocałunek, uśmiechnął się szczerze, stykając się nosem o jego nos. Czuł, jak ulega. Zaspany, pełny truskawkowej barwy na policzkach, wkraczał w nowy, owiany niepewnością dzień. Trwał w jego słowach, podmuchach zapewnień i ciarkach niezdecydowania. Trwał, gdy pozostała po nim tylko zimna pościel.


       Brunet otrząsając się z myśli, pokręcił niezauważalnie głową. Dlaczego ten chłopak tak bardzo namieszał w jego życiu? Dlaczego ciągle przebywał w jego myślach? Przyglądając się uważnie jego twarzy, zauważył, że szatyn z niemal namaszczalną czcią, uważnie obserwuje każdy jego rysunek. Przebiegał po nich swoim wzrokiem, to gładko przybierając na twarzy uśmiech, to marszcząc delikatnie brwi, zagłębiając swoje tęczówki jeszcze bardziej w kolorach i aksamicie płótna.


       Szkice Zayna były utrzymane w podobnym tonie – gorący, tajemniczy chłopak z cudownymi brązowymi oczami, ubrany w miejskim stylu, z odkrytymi tatuażami. Miał wizerunek tajemniczego chłopca, który tylko chodziłby ulicami wielkiego miasta, żyjąc łatwym życiem, bez planów, czy zobowiązań. Jego oczy zawsze patrzyły głęboko w osobę pozującą, lub daleko w pustkę. Jego brwi były nieznacznie zmarszczone, jakby dla podkreślenia bolesnego życia artysty. Harry wzruszył ramionami. Ten chłopak był najprawdopodobniej profesjonalistą.


- Zayn, jutrzejsze zajęcia zaczynasz od namalowania Harry’ego.


       Zayn zadrżał pod wpływem słów profesora, a wypowiedziane wprost do niego, przyspieszyły mu puls i wywołały zawroty głowy. Stał jak sparaliżowany, ale zdołał unieść na niego wzrok, by ponownie przenieść go na niczego nie świadomego chłopaka. Loczki na jego czole wciąż go zdumiewały - był tak wyjątkowy i niesamowity.


- Dlaczego nic nie mówisz? – zapytał Harry, gdy gapił się na niego jak oniemiały idiota.


- Panie profesorze, ale jak to? – wykrztusił, nie zwracając uwagi na wypowiedziane przez niego słowa. – Nie na takie zajęcia się zapisywałem. Miałem szkolić swoją technikę, a nie odkrywać ideologię piękna.


- Jasne – mruknął chłodno. – Dowiedzenie się, że twoje wymarzone studia nie nauczą cię tego, czego byś chciał byłoby prostsze, gdybyś, na przykład dowiedział się, że na pierwszych zajęciach musiał namalować zwykłego, pospolitego kwiatka, a nie nagiego, dorosłego chłopaka. Tak, to byłoby znacznie lepsze.


Zayn wzdrygnął się na dźwięk nienawiści w jego głosie.


- Do zobaczenia na jutrzejszych zajęciach – dorzucił Harry, uśmiechając się cierpko i po chwili opuścił salę, pozostawiając Zayna samego, z kłębiącymi się w jego głowie myślami.Ten dzień był naprawdę bardzo pokopany.


*

       Kiedy Zayn dotarł w końcu na lekcję malarstwa, stanął w kolejce do szafki z materiałami, zabierając z niej swoje rzeczy i podchodząc do sztalugi. Uparcie udawał, że nie dostrzegł, iż Harry ustawiony był dokładnie naprzeciwko niego, swoją sylwetkę eksponując na średniej wielkości, marmurowym piedestale. Wziął głęboki oddech i zajmując się zapinaniem fartucha oraz wybieraniem pędzla, rzucił tylko ukradkowe spojrzenia na swoje płótno, widząc jednak całkowitą pustkę, pokręcił głową z nerwów przygryzając spierzchnięte wargi.

       Miał za zadanie naśladować jednego z wielkich mistrzów – skupić się na swoich umiejętnościach, a następnie z wielką dozą cierpliwości spojrzeć na nagiego modela i w jak najlepszy sposób, spróbować go zrekonstruować. Jednak patrząc na Harry’ego, który lubieżnie zrzucił na podłogę osłaniający jego ciało granatowy szlafrok, przymknął powieki, z całych sił próbując pozbyć się suchości w gardle i dziwnego napięcia w podbrzuszu. Po raz pierwszy w życiu miał namalować nagą osobą, i to w dodatku nagiego mężczyznę. Jakby nie prościej było odtworzyć dzieło Van Gogha albo Picassa. Uspokajając swój przyspieszony i zdenerwowany oddech, Zayn powoli otworzył powieki, w palce prawej dłoni biorąc średniej wielkości pędzel, a następnie będąc w amoku, nakreślił na białym płótnie niewyraźny kształt. Kręcąc głową, spojrzał na chłopaka, marszcząc delikatnie kruczoczarne brwi.
  
       Ciało Harry’ego było nagie i błyszczało w świetle mieniących się milionem barw kolorowych światełek. Wyraz jego twarzy był poważny – wąskie, zaciśnięte usta uwydatniały szczękę, zgrabny nos marszczył się lekko pod osłoną zielonych, iskrzących tęczówek, na które kaskadą barw opadał wachlarz ciemnych rzęs. Żyła na jego wyeksponowanej szyi drgała lekko, odciągając uwagę od wystających obojczyków i umięśnionego zarysu klatki piersiowej. Każdy mięsień jego torsu przykuwał zawistną uwagę mężczyzn. Kobiety spoglądały na niego z podążaniem, a on niewzruszony stał nieruchomo, oddając się z gracją swojemu zajęciu, jakim było pozowanie. Jego nagie, śniade ramiona połyskiwały lekko w przygaszonym świetle, a długie, umięśnione nogi prowadziły prosto do jego męskości, na którą Zayn nie mógł przestać spoglądać. Przygryzając z rozkoszy swoją wargę, nakreślił na płótnie kolejną linię z uwielbieniem tworząc własną ścieżkę, która z każdym nerwowym pociągnięciem pędzla stawała się bardziej chaotyczna. Teraz było za późno, żeby ratować marną kopię boskiego ciała Harry’ego, a Zayn chociaż ze wszystkich sił starał się uratować swoją rekonstrukcję, zupełnie nie miał pojęcia, co robić.

- Stresujesz się – oznajmił Watson, skinąwszy na jego zabazgrane, żałosne, upaćkane czarną farbą płótno. Zayn, zawstydzony, uciekł wzrokiem, zastanawiając się, jak w ogóle udało mu się dostać do tej szkoły. A żeby podręczyć się jeszcze bardziej, znów spojrzał na kształtne linie wdzięków Harry’ego, na swobodne pociągnięcia pędzla boskiej ręki i niewzruszony, skupiony wyraz jego wyprofilowanej twarzy.

- Pierwszy raz maluję nagiego człowieka – Zayn nerwowo przeczesał palcami swoje długie, lśniące włosy, przymrużonymi oczami spoglądając na widniejący przed sobą szkic.

– Rozumiem – gęste brwi pana Watsona zmarszczyly się, a prawa ręka sięgnęła do kieszeni czarnych, eleganckich spodni. Brunet skrzywil się ze wstydu, bo myśli pana Jonathana potwierdziły jego najgorsze przypuszczenia. 

- Godne podziwu starania – kiwnął głową, próbując zachować spokój i neutralny wyraz twarzy. – Masz potencjał i talent, ale trzeba ci pomóc. Proponuję, żebyś umówił się z panem Stylesem po zajęciach, w ramach dodatkowych godzin lekcyjnych.

       Zayn patrzył, jak nauczyciel odchodzi, a jego sylwetka znika za zamykającymi się drzwiami. Wiedział, że nie podobała mu się jego praca, ale docenił fakt, że próbował to ukryć. Za to on bez zastanowienia z rozpaczy pokręcił głową. Znowu zerknął na nieziemskie ciało Harry’ego, a potem na swoje bohomazy. Porównywał je i tracił resztki jakiejkolwiek pewności siebie. Uśmiechając się, popatrzył mu w oczy.

- Jak myślisz, nauczysz mnie czegokolwiek? – szepnął, upuszczając pędzel na podłogę i czarne kleksy farby rozbryzgały się na jego butach, fartuchu i twarzy. Kiedy sięgnął, by go podnieść, wstrzymał oddech.

- Każdy musi od czegoś zacząć. – Ciemne, przeszywające oczy wpatrywały się w niego, a palce szukały zapięcia szlafroka, którym nakrył swoje ciało, z gracją schodząc z kamiennego podwyższenia. Harry uśmiechnął się, sekundę później podając mu pędzel z podłogi i ciepło, które przyniósł, po czym skierował się w stronę drzwi, a Zayn musiał przypomnieć sobie, jak się oddycha.

*

       Zaciągając się papierosem, Zayn miał wrażenie, jakby jadący pociąg uderzył w jego głowę. Wszystkie jego myśli krążyły wokół zielonych oczu Harry’ego i jego olśniewającego uśmiechu, który sprawial, że jego żołądek podchodził do góry. Ostatni raz zaciągając się papierosem, wpuścił dym do ust, mrużąc swoje oczy i opuszczając na ziemię tlącą się bibułkę, przygniótł ją czubkiem buta. Czując przeszywający wiatr, naciągnął na głowę kaptur swojej niebieskiej bluzy i chowając dłonie do kieszeni spodni ruszył w stronę drzwi, słysząc w oddali niewyraźny dźwięk swojego imienia. Harry podbiegł do niego, przytrzymał drzwi i ze wzrokiem wbitym w ziemię wszedł do środka. Zastanawiając się nad tym, jak przekazać Zayn’owi wiadomość, uniósł swoje tęczówki, napotykając pytające spojrzenie jego czekoladowych oczu.


- Jonathan powiedział, że mam ci pomóc – odezwał się, dopasowując swój krok do kroków bruneta – i z chęcią to zrobię.


- Och! Naprawdę? – Zayn starał się, by jego głos brzmiał beztrosko i przyjaźnie. Spojrzał na niego lśniącymi i rozbawionymi oczami, a Harry widząc jego rozbrajający uśmiech, musnął – niby przypadkiem - dłonią jego plecy, odziane w czarną, skórzaną kurtkę.


- Do zobaczenia po południu – rzucił, wychodząc na zewnątrz i przyśpieszając kroku ruszył w kierunku swojego auta, zaparkowanego w czerwonej strefie, którego silnik – nie wiadomo jakim cudem – już pracował.

       Zayn kręcąc z rozbawienia głową, włożył z powrotem ręce do kieszeni i nucąc pod nosem jakąś piosenkę, wbiegł po marmurowych schodach, koncentrując się na mijanych po drodze obrazach. Widząc na jednym z nich znajomą postać, przystanął i uśmiechając się półgębkiem pochylił w jego stronę, drżącą dłonią przejeżdżając po znajomym w dotyku kancie dębowej ramki. Czując na sobie ciepłe spojrzenie intensywnych zielonych oczy, pokręcił z rozbawieniem głową i gwiżdżąc pokonał w biegu ostatnie cztery schodki, chwilę później znikając w drzwiach swojego pokoju.

       Wyciągając z swojej torby podręczny szkicownik i czarny grafit, rozsiadł się wygodnie w fotelu, obrzucając wzrokiem podłogę, ściany, a następnie widok rozchodzącej się za oknem panoramy miasta. Upijając ostatni łyk zimnej kawy, zmrużył oczy i kreśląc czarne linie na białej kartce, przypomniał sobie widok nagiego ciała Harry’ego, który powolnymi ruchami tworzył się na płótnie spoczywającym na jego kolanach. Poważne, głęboko osadzone oczy, spoglądały na niego z kartki, przeszywając na wskroś każdą komórkę ciała, usta rozciągnięte w uśmiechu lubieżnie zataczały rozciągające się w uśmiechu wargi. Jego spojrzenie hipnotyzowało, a serce z każdą kolejną sekundą przyspieszało obrotów, głośno obijając się o żebra, niczym mały, uwięziony w klatce ptaszek. Natłok myśli pochłonął go, a zbierające się w kącikach oczu łzy ujrzały światło dzienne. Zayn nie bał się płakać. Pozwolił samotnym łzom żłobić ścieżkę na wzgórzach policzków, wpadającemu przez okno podmuchowi powietrza mierzwić ułożone włosy. Zaciskając dłonie w pięści, odrzucił szkicownik na bok, spoglądając na swoje pobielale kłykcie i paznokcie, do krwi wbijające się w drżące dłonie. Zaczynał wariować. Z każdą kolejną milisekundą bardziej, czując jak serce, w donośnej szamotaninie próbuje wyrwać mu się z piersi i żyć własnym, wypełnionym miłością życiem. Jego myśli zajmował znajomy obraz, a ciało domagało się wrazliwego dotyku. Jego grzesznych pocałunków, subtelnych słówek i gorącego oddechu na śniadej szyi. Ciało Zayna domagało się jego całego, a każda wrażliwa komórka łaknęła go jeszcze bardziej. Myśli, dotychczas ułożone, dały w końcu o sobie znać – psując poukładane życie i wprowadzając w nie nowy smak. Smak obsesyjnej miłości.

*
       Zayn wiedział, że musi go mieć. Cały płonął żarem, zmysłowością i pożądaniem. Jego dłonie szykowały się na subtelny smak jego ust, a uszy szukały pieszczotliwych słów. Leżąc na kanapie, pogrążony w cudownej mgiełce zmysłowości, poczuł, jak czyjaś dłoń gładzi jego plecy długimi ruchami, podążając za linią tatuaży.

- Twoje wzory są niesamowite. Tak jak ty - mruknął.

       Brunet westchnął radośnie, muskając nosem jego nos. Obróciwszy głowę, nie mógł oderwać wzroku od ich odbicia w zajmujących całą ścianę lustrach. Byli ubrani, tylko częściowo przykryci tkaninami. Tatuaże Zayna wyglądały egzotycznie, ciągnąc się od szyi, wzdłuż zakrzywionej linii kręgosłupa aż po lędźwie. Cienka warstwa potu na ciele sprawiała, że wzory błyszczały jak szafiry. Harry miał rację. Zayn był niesamowity.

       Uśmiechając się nieśmiało, uniósł dłoń i powolnym ruchem zaczął zrzucać z siebie koszulę, następnie spodnie, aż pozostał przed nim zupełnie nagi, ukazując wyrzeźbione ciało, pałające ogniem i pożądaniem. Zayn przełknął ślinę i wskazując Harry’emu miejsce, wstał z kanapy, sekundę później zasiadając za sztalugą, w prawą rękę biorąc pędzel, a lewą odpinając guzik swojej koszuli, następnie drugi, aż w końcu oczy Harry’ego ujrzały jego klatkę piersiową ozdobioną licznymi tatuażami. Szatyn ukazując w uśmiechu szereg swoich śnieżnobiałych zębów, wygodnie usadowił się na kanapie, swój wzrok lokując na pięknej twarzy Zayna. Malarz z niemal namaszczalną czcią zaczął kreślić cudowne wzory na aksamicie płótna, pociągając pędzel stanowczymi ruchami, aż w końcu krzyk ekscytacji wypełnił pomieszczenie, a język Harry’ego kusząco oblizał lubieżne wargi. Zayn czując napływ ciepła odłożył pędzel i wpatrując się w jego ciało, odwrócił się na krześle, oddychając pragnieniem, na które czekał tak długo.

*

       Nagie ciało Harry’ego leżało na białym prześcieradle, błyszczącym jak czysty jedwab. Zayn przyjrzał mu się badawczo. Harry oddychał pragnieniem, a jego klatka piersiowa unosiła się wysoko w górę. Każdy jego idealnie wyrzeźbiony mięsień był jak z marmuru. Delikatny i doskonały. Podszedł i przejechał wzdłuż jego brzucha opuszkiem palców, zatrzymując go na jego koledze. Jego podkurczone biodra zachowywały się jak skrzydła motyla. Spóźniony księżyc zaglądał przez okno, rozpychając się w chmurach. Jego srebrzyste promienie kładły się na nim łagodnym blaskiem. Nocny wiatr śpiewał o tragedii, bezskutecznie uderzając w otwartą szybę. A on tam leżał. Zupełnie nagi, jak Apollo, bóg piękna i muzyki.


       Zayn czuł gęsią skórkę pod opuszkami palców, każdy jego wdech. Przymknął powieki, kiedy jego zimne usta dotknęły jego bladej skóry, a po chwili zagłębienia jego szyi. Dłońmi przyciągnął go bliżej siebie, nie przestając całować przez ułamek sekund. Subtelne, czule. Bez pośpiechu. Odwrócił go w swoją stronę, spoglądając na jego twarz. Odgarnął zakrywające jego prawy policzek włosy i z kuszącym uśmiechem, ponownie wpił się w jego zmysłowe, kształtne usta.


       Harry obserwował go ze skupioną miną, błądząc opuszkami palców po jego torsie. Jego wzrok był mocno zamglony. Z trudem przedzierał się przez otaczający ich półmrok. W końcu jego powieki posłusznie opadły w dół. Pocałował go w policzek, lekko, samymi wargami. Polizał wargi koniuszkiem języka. Smakował papierosami i wanilią, tęsknotą i niezdecydowaniem. Czuł, czego potrzebuje. Potrzebował właśnie jego. Zayna.


       Przylgnął do niego, a drżące ręce opadły wzdłuż linii bioder, jakby starając się urzeczywistnić jego idealną figurę. Zatopił usta w jego nagiej szyi, karmiąc się bezwstydnie wonią unoszącą się z jego rozpalonego ciała. Zayn tak bardzo chciał zobaczyć, jak wygina się z rozkoszy w jego ramionach lub omdlewa, wykrzykując jego imię. Chciał poczuć paznokcie wbijające się w jego skórę, przytulić się do drżącego z nieopisanej rozkoszy, a po wszystkim usłyszeć ciche i szczere - dziękuję. Nie potrzebował niczego więcej. 


       Odwrócił go więc twarzą do siebie. Jego usta z fanatyczną wręcz namiętnością wpiły się w jego wargi, składając na nich cudowną pieszczotę. Odsunął kosmyk włosów znad jego ucha, by kolejny raz zniewalającym głosem roztopić jego lęki i zażenowanie. Przyciśnięty do jego rozgrzanego ciała, chciał znów poczuć smak jego malinowych ust.


       Brunet ucałował go, kosztując spierzchniętymi wargami wszystkich spisków, które jakaś boska ręka wyhaftowała na jego nagiej i delikatnej skórze. Przechodził z wilgotnych warg do jego tlących się ud. Język wił się wzdłuż tych wąwozów, kradnąc ścieżkę wiodącą do najczystszego spełniania. Czuł, jak drży z rozkoszy. Rozjaśniał powolnym dotykiem jego dzikie pragnienia, wznosząc ich jeszcze wyżej. Gorące fale wywoływały u niego znajome uczucie w podbrzuszu. Jego język delikatnie muskał jego nagi brzuch, ramiona, obojczyki.


- Kochanie, chcę byś był mój. Chcę krzyczeć twoje imię, zmęczonymi i nabrzmiałymi ustami całować twoje, aż oboje nie będziemy mieć już sił i opadniemy na łóżko, wiążąc swoje ciała w jedność.


       Zayn nie odpowiedział nic, kładąc się nad nim. Harry rozsunął uda w rozkosznej obietnicy, kierując jego członka w ciemną i ciasną otchłań. Brunet bezwstydnie wszedł do środka, nabijając go na swój pal. Zapach Zayna mieszał się z jego. Pachnęli samotnością i nocą. Tęsknotą i pożądaniem. Potem i cielesnością. Harry swoim ruchem bioder zmuszał go, by zagłębił się w nim jeszcze bardziej. Prężył się, oplatając go nogami i dociskając z całej siły. Odpowiadał mu delikatnie, poddając się nieopisanej pieszczocie gorącego i ciasnego wnętrza. Znowu między nimi błysnęły snopy olśniewających iskier. I znowu szarpali się, spotykając się ukradkiem. Harry wbił twarz w poduszkę, byle tylko nie krzyczeć z rozkoszy. Ciepły oddech rozpłynął się we mgle. Przyłożył rozgrzane wargi do jego ucha, szepcząc sprośne sekrety.


- Chcę cię poczuć. Skrawkiem serca i całym ciałem. Chcę drżeć z nieopisanej rozkoszy.


       Ręce malarza ślizgały się po jego ustach, szyi, torsie. Harry, wznosząc oczy ku górze, dygotał i wił się pod gwałtownymi uderzeniami wykonywanymi przez chłopaka między jego bladymi i drżącymi udami. Te same dłonie, które eksponowały jego nagie ciało, teraz zaciskały się na błyszczących od potu pośladkach malarza i wbijały w nie paznokcie, naprowadzając je ku swemu wnętrzu z dziką, zwierzęcą żądzą.


- Daj mi umrzeć z rozkoszy. Błagam Zayn, spraw bym zapomniał swoje imię – jęknął, trochę głośniej niż planował.


       Noc stała się matowa i nieprzenikniona, deszcz przeistoczył się w całun oparów, unoszących się kaskadą nad tonącymi w mroku ulicami miasta.


- Spraw bym wspominał nas, wznoszących się na wyżyny. Spraw, by nasza spóźniona miłość trwała w splątanym uścisku naszych nagich ciał. Och, Zayn… właśnie tak. Razem.


       Przyspieszył, kolejny raz znikając w jego wnętrzu. Jęknął, a na jego twarzy wymalował się cudowny uśmiech, który już sam w sobie był nagrodą. Wydawał się odnajdywać radość w jego smaku, zachwyt w brutalności. Patrzył jak rozsypuje się na kawałki, bowiem orgazm był blisko. Igły rozkoszy wbijały się w niego, jak błyskawica. Czuł się tak bezbronny, a jednocześnie taki bezwstydny. Oddychając płytko, Harry starał się nie wrzeszczeć z rozkoszy.


       Ciepły oddech rozpłynął się we mgle, gdy jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz. Zatruty nektar wypełnił jego wnętrze, oślepiając pnącza namiętności. Jedna po drugiej, strugi rozgrzanego białego płynu miłości wnikały w niego, wnosząc jego ciało ku największej w życiu ekscytacji. Jąkając cicho i swobodnie wyszedł z niego, opadając z wyczerpania na bok i tylko nagie nogi, które połączyły ich ciała w całość były naocznymi świadkami spełnienia, póki obydwaj, wtuleni w swoje ramiona nie zasnęli, powoli dryfując w bezkresną krainę zaspokojenia.


Two­je ręce, płyną po moim na­gim ciele, kąci­ki naszych ust składają się w całość, co­raz szyb­sze oddechy, na­bierają rytmu, jes­teśmy niczym układanka, składająca się z dwóch elementów.

0 komentarze:

Prześlij komentarz