Twórczość autorki : http://louisthelittleelf.tumblr.com/
_________________________
Tytuł: Winter Wonderland (Zimowa kraina czarów)
Paring: Larry Stylinson (Harry Styles +
Louis Tomlinson)
Bohaterowie: Niall Horan, Cher Llyod oraz Święty Mikołaj, Pani
Mikołajowa i inne elfy.
Inspiracja: Winter
Wonderland – Michael Buble
Oraz inne świąteczne piosenki,
które zalinkowane są w „tytułach” części; scena z magicznym pyłem zaczerpnięta
z filmu animowanego „Artur ratuje
Gwiazdkę”; scena w fabryce Świętego Mikołaja zainspirowana teledyskiem
Justina Biebera – Santa Claus Is Coming To Town [dzięki Mess ^^]
Część druga: Santa Claus Lane
(24/12/2013)
Gatunek: Fantasy/bromance
Ilość słów: 12 319
Ilość stron: 32
Opis: Louis Tomlinson jest elfem i mieszka w Wiosce Świętego
Mikołaja na Biegunie Północnym. Przy rynku ma małą cukiernię, która co roku,
przed Gwiazdką, dostarcza Mikołajowi najlepszych słodyczy do prezentów. Harry
Styles jest wnuczkiem Świętego Mikołaja i nie za bardzo przepada za Świętami.
Wiecznie naburmuszony i opryskliwy, mimo sprzeciwów zostaje wysłany na okres
świąteczny do dziadka.
Od autorki: No więc to od autorki, będzie się różnić od
poprzedniego. Tak jakoś wyszło. Troszkę długo pisałam tego shota, bo grubo
ponad tydzień, żeby nie powiedzieć nawet dwa. Ale skończyłam i jestem niego
dumna, bo pobiłam samą siebie o dwie strony xD Mam nadzieję, że wam się
spodoba. Potraktujcie to jako mój prezent Gwiazdkowy. Ah. I planuję drugą część
za rok. Tak jakoś wyszło w trakcie pisania ^^ No i korzystając z okazji,
chciałam wam życzyć spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia oraz
Szczęśliwego Nowego Roku.
We're happy tonight.
Walking in a winter wonderland.
Walking in a winter wonderland.
1.
Mały
dzwoneczek nad drzwiami dał znać, iż zamknęły się one za właścicielem cukierni.
Louis przekręcił klucz i schował go do kieszeni swojego ciemnozielonego
płaszcza. Poprawił białe nauszniki oraz szal i z torbą przepełnioną
słodkościami, ruszył przez rynek Wioski Świętego Mikołaja.
Gwiazdka
zbliżała się wielkimi krokami, a on jeszcze nie miał kompletnego, tegorocznego
zestawu świątecznych słodkości do prezentów. Wciąż musiał ustalić z Panem
Mikołajem czego by sobie życzył, a potem ostro wziąć się za produkcję z pomocą
małych chochlików, które w tym przedświątecznym okresie, spisywały się
znakomicie. Kiedy indziej były okropnie psotliwe, gdyż nudziły się i nie miały
co robić.
Wspiął
się po szerokich i oblodzonych schodach posiadłości Świętego Mikołaja, zapukał
w masywne dębowe drzwi ozdobione jemiołą i na wycieraczce otrzepał buty ze
śniegu. Chwilę potem w progu pojawiła się uśmiechnięta twarz Pani Mikołajowej.
-
Dzień dobry – przywitał się elf. – Ja do Świętego.
-
Louis, proszę wejdź – odpowiedziała kobieta i przepuściła szatyna w drzwiach. –
Mój mąż jest w gabinecie. Może masz ochotę na gorącą czekoladę?
-
Bardzo chętnie – uśmiechnął się. – Dziękuję uprzejmie.
Kobieta
odeszła, a on zdjął swoje odzienie wierzchnie oraz buty i poprawiając ciepły,
brązowy sweter, skierował się w stronę gabinetu. Nucąc pod nosem jedną ze
świątecznych piosenek, zapukał do drzwi, by usłyszeć donośne „proszę”. Nacisnął
klamkę i ze zwykłym dla siebie szerokim uśmiechem, wkroczył do pomieszczenia.
Gabinet
Świętego Mikołaja od zawsze go zachwycał. Na wprost drzwi stało wielkie dębowe
biurko, a za nim wielka biblioteczka. Po prawej znajdowały się okna z widokiem
na całą wioskę, a po lewej stała wygodna kanapa, na której mógł się zmieścić co
najmniej tuzin elfów. Były tu też niewielkie spiralne schodki, które prowadziły
na niewielkie piętro. Znajdowały się tam kroniki i statystyki z poprzednich lat
oraz wielki globus, który obracał się bardzo powoli, ukazując Mikołajowi każde
grzeczne i niegrzeczne dziecko na ziemi.
Mężczyzna
z bujną siwą czupryną i brodą, siedział za biurkiem i z nietęgą miną przeglądał
jakieś dokumenty. Na sobie miał bordowy sweter w zimowe wzory.
-
Dzień dobry, Panie Mikołaju – przywitał się, zamykając za sobą i zwracając na
siebie uwagę starca. – Czyżby w tym roku znów przybyło nam niegrzecznych
dzieci?
-
Niestety tak, Louis – westchnął mężczyzna, odkładając dokumenty i opadając na
oparcie. – Ale jest ciut lepiej, niż dwa lata temu.
-
Nic na to nie poradzimy – odparł chłopak, podchodząc bliżej. – Za to możemy
wynagrodzić te grzeczne oraz poprawić Panu humor.
Sięgnął
do swojej torby i wyciągnął dwa pudełka. Postawił je przed Mikołajem i
otworzył, ukazując żmudnie wykonane słodkości. Jasne oczy mężczyzn
zabłyszczały, i aż zatarł ręce.
-
Oh, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak szkoda mi zjadać te małe cudeńka, które
tworzysz – odparł, biorąc w palce małą, czerwoną kulkę, przyozdobioną
wizerunkami lukrecjowej laski i jemioły. – Już samym patrzeniem można się
najeść. Są naprawdę piękne. Piękniejsze niż niejedna ozdoba na choinkę.
-
Dziękuję – odpowiedział lekko zakłopotany elf, obserwując jak mężczyzna
kosztuje słodkości. – To trzydziestopięcioprocentowa gorzka czekolada z
nadzieniem wiśniowym.
Wyjaśnił,
splatając ręce za plecami, a drzwi do gabinetu otworzyły się. Do środka weszła
Pani Mikołajowa, niosąc dla niego kubek gorącej czekolady. Podziękował jej
uśmiechem, a ona wycofała się, częstując jeszcze jedną ze słodkości.
Louis
stał przy biurku i uważnie obserwował swojego „szefa”, który najwyraźniej się
zapomniał. Jednak nie śmiał zwrócić mu uwagi, gdyż na jego starej i zmęczonej
twarzy, gościł rozkoszny, chłopięcy uśmiech, gdy kosztował czekoladek.
Drzwi
gabinetu otworzyły się na oścież, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, że ktoś ma
zamiar wejść. Obaj spojrzeli w tamtą stronę i na progu dostrzegli wysokiego
chłopaka. Ubrany był w idealnie dopasowane dżinsy. Pod rozpiętą, skórzaną
kurtką z futerkiem przy kołnierzu, dostrzegli ciemną koszulkę; na szyję
niedbale zarzucony miał granatowy szalik. Blade policzki zdobiły rumieńce,
wywołane przez mróz, a szmaragdowe oczy spoglądały na nich chłodno.
Przybysz
strzepną czekoladowe loki i pozbył się z nich resztek śniegu. Przeszedł przez
gabinet, zostawiając mokre ślady na drewnianej podłodze. Ściągnął z ramienia
swoją torbę, odłożył na podłogę przy kanapie, na którą po chwili się rzucił.
Zadarł lekko głowę i spojrzał na nich obu.
-
Siemka – rzucił i zaczął bawić się rąbkiem swojej koszulki.
-
Siemka? – Mikołaj wyprostował się, wstając ze swojego krzesła i splatając
dłonie na piersi. Louis, lekko zagubiony, wodził wzrokiem od mężczyzny do
chłopaka i z powrotem, nie bardzo orientując się w sytuacji.
-
To takie przywitanie – prychnął i przeniósł spojrzenie zielonych oczu z nich,
na swoje wyprostowane nogi. – Wiesz… W prawdziwym świecie. W ogóle macie tu
kablówkę, albo Internet?
Chłopak
sięgnął to kieszeni spodni i wyciągnął z niej telefon komórkowy. Nacisnął na
guzik, podświetlając ekran.
-
Świetnie, żadnego zasięgu – burknął niezadowolony, chowając sprzęt z powrotem
do kieszeni.
-
Jesteś na Biegunie Północnym, chłopcze – odezwał się starzec, donośnym głosem.
-
Czyli na kontakt też nie mam co liczyć? – zapytał z ironią w głosie, bawiąc się
swoimi palcami. Mężczyzna westchnął i pokręcił głową. Lou przeniósł na niego
pytające spojrzenie, ale machnął tylko ręką.
-
Tak więc mój drogi – zwrócił się do elfa z uśmiechem. – Poproszę cię o te
pierniczki w kształcie choinek, bałwanków oraz Mikołajów. Do tego te pyszne
bombeczki, które dałeś mi dziś spróbować, ale mogę mieć prośbę? – szatyn
przytakną. – Niech będą po cztery w pudełeczku i raczej wezmę te w białej oraz mlecznej
czekoladzie. Te babeczki waniliowo-czekoladowe. Och, no i standardowo…
-
…tabliczki mlecznej czekolady i laski lukrecjowe. – dokończył za mężczyznę i
uśmiechnął się szeroko, zarzucając swoją torbę na ramię.
-
Nie uważasz, że powinieneś zrezygnować z węglowodanów? – dotarł do nich głos
lokatego, więc spojrzeli na niego i napotkali zielone tęczówki. – Idzie ci w
boczki, staruszku.
-
Harold – mężczyzna odezwał się donośnie, a elf spojrzał na niego zaskoczony. –
To do prezentów dla dzieci.
-
Tak się teraz mówi – odpowiedział chłopak i wrócił do zabawy swoimi palcami.
Mikołaj przeniósł spojrzenie na Louis’ego i posłał mu delikatny uśmiech.
-
Dostarczę wszystko, tak jak zwykle, w wigilijny poranek – odparł szatyn,
poprawiając rękawy swetra. Mężczyzna
przytaknął mu, więc odwrócił się i skierował do drzwi, obrzucając przelotnym
spojrzeniem lokatego. Gdy napotkał jego intensywnie zielone tęczówki,
wpatrujące się w niego, przyśpieszył i opuścił gabinet z cichym „do widzenia”.
2.
Poranne,
zimowe słońce, przedarło się przez szparę bordowych zasłon i rzuciło długą
smugę na wielkie łóżko, gdzie wtulony w poduszkę spał chłopak. Mruknął pod
nosem i przekręcił się na bok, podciągając wyżej pierzynę; jego ciemne loki
rozsypały się na kolorowej poduszce.
Po
pokoju rozniosło się ciche pukanie. Chłopak uchylił jedno oko i spojrzał na
drzwi, które otworzyły się. Do środka zajrzała starsza kobieta, spoglądając na
niego.
-
Dzień dobry, Harry – przywitała się, pewniej wchodząc do pokoju i zbierając
porozrzucane ubrania.
-
Śpię, nie widać? – rzucił, z powrotem przekręcił się w ciepłym i wygodnym
łóżku.
-
Oczywiście, że śpisz – odparła, podchodząc do okna i rozsuwając zasłony.
Źrenice chłopaka podrażniło słońce, odbijające się od warstwy białego puchu.
Jęknął niezadowolony, naciągając pierzynę po sam czubek głowy.
-
A teraz wstajemy, młody człowieku – dorzuciła staruszka, klepiąc go po łydce i
wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
Lokaty
niezadowolony, warknął w poduszkę, po czym westchnął ciężko. Nienawidził
Gwiazdki. Tego całego udawanego szczęścia, prezentów, które potem lądowały w
kącie i gorącej czekolady. Po porostu nienawidził całej tej aury Świąt. A fakt,
że jego dziadkiem jest Święty Mikołaj, wcale mu nie pomagał. Wręcz przeciwnie -
dobijał go jeszcze bardziej.
Wygramolił
się spod pierzyny i rozejrzał po pokoju, który przydzieliła mu wczoraj babcia.
Był duży, z osobną łazienką. Dwuosobowe, królewskie łoże, stało pod jedną ze
ścian. Na wprost niego miał drzwi prowadzące do łazienki, a na lewo od nich,
stała rogowa kanapa oraz stolik. Na ścianie po prawej były drzwi prowadzące do
pokoju oraz duża, rzeźbiona rzekomo przez elfy, szafa. Po lewej stronie łóżka,
stała komoda. Znajdowało się też tu duże okno, którego zasłony rozsunęła jego
babcia.
Wygramolił
się z ciepłej pościeli i postawił stopy na przyjemnie miękkim dywanie.
Przeszedł przez pomieszczenie, przeczesując włosy palcami i wyjrzał przez okno.
Miał tutaj identyczny widok, jak z gabinetu dziadka – na całą Wioskę. Dostrzegł
rynek, po którym kręciły się elfy. Jedne spieszyły się zapewne z zakupami,
drugie stawiały wielką choinkę, na
wprost wieży zegarowej, a trzecie po prostu korzystały z lodowiska.
Harry
wywrócił oczami, przelotnie spoglądając na plac przed posiadłością, gdzie stał
jego dziadek i najwyraźniej na coś czekał, by po chwili udać się do łazienki.
Wziął czyste ubrania, zrzucił z siebie piżamę i wskoczył pod ciepły prysznic.
Przyjazd
tutaj na Święta, był durnym pomysłem jego matki. On się tu nie pchał, ona
jednak uważała, że jak spędzi trochę czasu z dziadkiem, to zmądrzeje. Kiedy on
wiedział swoje. Dwudziesty czwarty grudnia był dniem, jak każdy inny. Wszystko
mogło się stać i dla niego nie było żadnej świątecznej magii. Przestał w nią
wierzyć pięć lat temu, mimo iż jego dziadkiem był sam Święty; jednak jego
rodzicielce zachciało się go resocjalizować.
Wyszedł
spod ciepłego prysznica, osuszył się dokładnie, założył czyste ubrania i wrócił
do pokoju. Ze stolika wziął portfel i odruchowo telefon, po czym wyszedł na
korytarz. Zszedł na dół po drewnianych schodach i stanął w przestronnym hallu.
Przed sobą miał drzwi prowadzące na zewnątrz. Po prawej wiedział już, że jest
gabinet dziadka. Tak więc na poszukiwanie kuchni, ruszył na lewo. Odnalazł ją,
kierując się zapachem babeczek, które piekła jego babcia.
-
O widzę, że wstałeś – uśmiechnęła się, gdy wszedł do pomieszczenia. – Może
zjesz śniadanie? Zrobię ci kakao…
-
Nie chcę – urwał i zajrzał do lodówki. – Żadnego soku?
-
Harry, słońce, jesteś na Biegunie Północnym – stwierdziła kobieta.
-
I co? Na śniadanie dostanę kawałek tortu waniliowego i gorącą czekoladę? –
zapytał lekko zirytowany, a staruszka w odpowiedzi przytaknęła mu. – To
niedorzeczne. W normalnym świecie na śniadanie je się jajecznicę na bekonie, a
do tego piję kawę albo herbatę. Ale… Nie. Je. Się. Ciasta.
Warknął,
tupnął nogą, mocno podirytowany i odwracając się na pięcie, wyszedł z kuchni.
-
Jeśli chcesz, to mogę ci zrobić tosty na słodko! – zakrzyknęła staruszka,
jeszcze za nim.
-
Obejdzie się! – wrzasnął w odpowiedzi i wróci do hallu. Przystanął na moment i
zacisnął palce u nasady nosa.
- Ciasto i czekolada na śniadanie
– mruknął, wyraźnie zirytowany i poczuł zbliżający się ból głowy. Potrzebował
kawy, a nie gorącej czekolady. Potrzebna mu była kofeina. Jego głowa już
zaczynała mu przypominać, iż zasoby ostatniej dawki, powoli zostały wyczerpane.
Warknął i podszedł do wieszaka przy drzwiach. Wsunął kurtkę na ramiona, założył
buty i pochwycił szalik z komody. Nacisnął klamkę ciężkich, dębowych drzwi i
wyszedł przed dom. Od razu dobiegły go głosy elfów, które śpiewały We Need A Little Christmas. Zacisnął
usta w wąską linię, zawijając swój szal pod szyją. Zszedł po schodach na plac,
wciskając ręce w kieszenie kurtki.
-
Ach, Harry – dotarł do niego głos dziadka, więc przystanął i spojrzał na niego.
– Chcesz zobaczyć renifery? Właśnie będą miały dopasowywane dzwonki.
-
Nie – odpowiedział i ruszył przed siebie. Piosenka elfów drażniła go coraz
bardziej i niezwykle rozzłoszczony krzyknął:
-
Przestańcie śpiewać tą piosenkę! Nie cierpię jej! – cała gromadka elfów,
spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. – Świąt też nie cierpię.
Dorzucił,
by dodać dramaturgii całej scenie. Przelotnie spojrzał na dziadka i stawiając
kołnierz kurtki, ruszył szybkim krokiem w stronę rynku. Za sobą jeszcze
słyszał, jak Mikołaj próbuje uspokoić elfy i wytłumaczyć, że ma po prostu zły
dzień.
3.
Louis
zszedł po schodach na zaplecze cukierni, z kubkiem w kształcie bałwana, pełnym
gorącej czekolady. Ziewając, zajrzał do jednej z kuchni, gdzie chochliki
pracowały na zmiany, wykonując zamówienie Mikołaja. Były zdecydowanie
zadowolone z faktu, że w końcu mają czym zająć swoje małe łapki.
Oparł
się o framugę, przyglądając im się chwilę i patrząc, jak pełne zapału
stworzonka, fruwając po całej kuchni, bardzo skrzętnie, wykonują pracę. Zawsze
trzymały się przepisów i proporcji, które im podawał, więc wiedział, że
wszystko wyjdzie idealnie; tak jak być powinno.
Jeden
z małych chochlików, podleciał do niego i zasalutował. Jego małe skrzydełka,
niczym u ważki, mocno trzepotały, wytwarzając delikatny wiaterek wokół swojej
osóbki.
-
Melduję uprzejmie, że pięćset tysięcy pierniczków, sto pięćdziesiąt cztery
tysiące babeczek oraz ponad siedemset tysięcy lasek lukrecjowych, jest już
gotowych, prze elfa – chochlik znów zasalutował, a on uśmiechnął się szeroko.
-
To dobrze, ale jeszcze sporo pracy przed wami – stwierdził. – Jak morale?
-
Morale bardzo wysokie, prze elfa – złożył raport. – Wszyscy są zadowoleni.
Nawet bardzo, prze elfa.
-
W takim razie nie zatrzymuję. Wracaj do pracy – uśmiechnął się.
-
Tak jest, prze elfa – ponownie zasalutował i odleciał w stronę wielkiej kuli
ciasta, pomóc innym je ubić. On jeszcze chwilę na nie patrzył, po czym
skierował się do głównej części cukierni. Odstawił kubek na ladę i wyszedł za
nią. Starł kilka okrągłych stolików i rozłożył na nich, idealnie wyprasowane białe
obrusy. Na środku postawił czerwoną świeczkę, przyozdobioną jemiołą i podszedł
do drzwi. Przekręcił klucz, zmienił tabliczkę z „zamknięte” na „otwarte” i
wrócił za ladę. Wyciągał powoli słodkości na wystawę, gdy zaczęli schodzić się
pierwsi klienci.
Próg
Lukrecjowej Laski, przekroczyła
niewysoka dziewczyna, o krótko przyciętych, roztrzepanych, czekoladowych
włosach. Louis podniósł wzrok, a ona uśmiechnęła się do niego szeroko.
Odwzajemnił jej gest i sięgnął po czekoladową babeczkę, z marchewkowym nadzieniem,
którą odłożył specjalnie dla niej.
-
Dzień dobry, Cher – przywitał się i podał jej słodkość.
-
Dobry dobry, Louis – odpowiedziała, biorąc od niego babeczkę i zaczęła ją
skubać. – Jak zamówienie Mikołaja?
-
Bardzo dobrze – odparł, opierając łokcie na blacie. – Chochliki sporo już
zrobiły.
-
Nie dziwię się Świętemu, że zamawia u ciebie – stwierdziła i odgryzła spory
kawałek ciastka. – Masz najlepsze słodycze w całej Wiosce.
-
Ech, dzięki – mruknął, jak zwykle zawstydzony komplementem.
-
Nie bądź taki skromny – Cher trzepnęła go w ramię. – Przecież to prawda. Od
kiedy przejąłeś Lukrecjową Laskę po
tym zrzędzie, Rufusie, pobiłeś na łeb wszystkie inne cukiernie. Po prostu masz
talent do słodkości.
Uśmiechnął
się i upił łyk swojej czekolady. To prawda. Lukrecjowa
Laska odżyła, gdy przejął ją po poprzednim właścicielu, który doprowadził
ją na skraj. Teraz miał tu tłumy od otwarcia do zamknięcia.
-
W ogóle, to chciałam zapytać, czy idziesz ze mną i Niallem na ubieranie
choinki? – zapytała szatynka.
-
Jasne, czemu nie – odpowiedział. – A potem do mnie, na słodkości, co?
Wyszczerzyła
zęby w odpowiedzi, a on zaśmiał się głośno, dźwięcznie i szczerze. Nagle drzwi
otworzyły się gwałtownie i wraz z chłodnym, zimowym powietrzem, jak burza wpadł
do środka blondyn o dużych, niebieskich oczach. Zamknął za sobą drzwi i
podbiegł do lady. Ułożył na niej dłonie, oddychając ciężko. Jego jasne
policzki, jak zawsze przyozdobione były dorodnymi rumieńcami.
-
Nie uwierzycie, jak wam powiem – odezwał się na przywitanie.
-
Dzień dobry, Niall. Ciebie też miło widzieć – odparł rozbawiony Louis.
-
Dobry, dobry – blondyn machnął ręką. – Więc powiedzieć wam?
-
Słuchamy cię – powiedziała Cher, opierając się biodrem o ladę i odgarniając za
ucho włosy.
-
Byłem pod posiadłością Pana Mikołaja, bo wiecie, dziś przegląd reniferów,
dopasowywanie dzwonów, a mój tato… No, ale mniejsza o to – machnął ręką na
samego siebie. – Jestem sobie przed jego domem i wycieram jeden z dzwonków, bo
miał smugę, a tu wychodzi z domu Świętego jakiś chłopak. Nie widziałem go
wcześniej, no ale Pan Mikołaj do niego, czy chce zobaczyć renifery. A on na to,
że nie.
-
Co? – zawołała dziewczyna, wyraźnie niedowierzając. – Jak można nie chcieć
zobaczyć reniferów?
-
Ale nie to jest najgorsze – blondyn zwrócił się do dziewczyny, a Louis usłyszał
dzwonek przy drzwiach. Spojrzał ponad głowami przyjaciół i zobaczył wysokiego
chłopaka, z burzą loków na głowie o zielonych oczach. To był ten sam chłopak,
który wpadł do gabinetu Mikołaja. I zapewne o nim teraz mówił Niall. Spojrzał
więc na przyjaciela, który dalej ciągnął swoją relacje, z przed posiadłości. –
Wyszedł i nakrzyczał na elfy, które śpiewały We Need A Little Christmas. Krzyknął, że nie cierpi tej piosenki i…
Nie cierpi Świąt. Jak można nie cierpieć Świąt?
Cher
otworzyła usta, niedowierzając własnym uszom, a szatyn przygryzł dolną wargę,
widząc jak lokaty zmierza ku nim. Przystanął przed nimi z rękoma wciśniętymi w
kieszenie kurtki i odezwał się.
-
Tak, nie cierpię Świąt. Coś w tym złego?
Wszyscy
spojrzeli na niego. Niall mimo wszystko, pobladł i skulił się w sobie. Nie
spodziewał się, że zostanie przyłapany przez obiekt swoich plotek.
-
To ja… - zaczął niepewnie. – Wrócę pomóc tacie z dzwonkami.
Wyminął
lokatego i już kierował się do drzwi.
-
Czekaj, Niall. Idę z tobą – zawołała za nim Cher. – Chcę zobaczyć renifery.
Posłała
ostatni uśmiech Louis’emu i wyszła za blondynem z cukierni. Szatyn spojrzał w
zielone oczy przybysza i wstrzymał oddech, widząc jak zimne jest jego
spojrzenie. Chwilę potem brwi chłopaka ściągnęły się, jakby nad czymś się
zastanawiał.
-
Ty jesteś tym elfem, u którego dziadek zamawiał słodycze, prawda? – zapytał
chłopak, luzując szalik pod szyją.
-
Tak, Louis Tomlinson – odpowiedział szybko, trochę podenerwowany, szukając
jakiegoś punktu zaczepienia dla dalszej dyskusji. Przypomniał sobie, że tamtego
dnia, Mikołaj wspomniał jego imię. – A ty jesteś Harold, tak?
-
Wolę Harry. Harold brzmi tak jakoś… Poważnie. Nie lubię tego – wyjaśnił,
rozglądając się po lokalu. – Dostanę kawę?
Chłopak
przeniósł pytające spojrzenie na niego. Jego tęczówki jakby ciut złagodniały.
Louis uśmiechnął się delikatnie, słysząc to pytanie.
-
Wiesz, jesteś… - zaczął, ale lokaty wpadł mu w słowo, a w jego oczach
zatańczyła nutka złości.
-
Tak, wiem, na Biegunie Północnym – warknął niezadowolony, gdy do tego
wszystkiego, jeszcze zaburczało mu w brzuchu. – Dobra, niech będzie ta gorąca
czekolada.
Odwrócił
się na pięcie i skierował do jednego ze stolików. Usiadł przy nim wyraźnie
nachmurzony, a elf westchnął tylko cicho.
Skierował
się na zaplecze, biorąc po drodze niewielki, biały kubek w czerwone śnieżynki.
Wszedł do jednej z kuchni i obrzucił przelotnym spojrzeniem pomieszczenie.
Podszedł do automatu na kawę i rozejrzał dookoła.
-
Hej, wy dwaj – wskazał na chochliki, które natychmiast zostawiły lukrowane
guziczki i podleciały do niego, salutując. – Zrobicie mi dwa tosty francuskie.
Z twarożkiem i przyozdobicie truskawką. Zrozumiano?
-
Tak jest, prze elfa – znów zasalutowały i przeleciały przez całe pomieszczenie,
biorąc się za wykonanie powierzonego im zadania. On natomiast odstawił kubek i
sięgnął do jednej z szafek, skąd
wyciągnął puszkę. Otworzył ją, a do jego nozdrzy dotarł aromatyczny zapach kawy.
Nasypał dwie spore łyżeczki, nalał wodę i uruchomił automat do kawy,
podstawiając kubek. Chwilę potem po pomieszczeniu rozeszło się ciche buczenie,
a do kubeczka spłynął czarny, ciepły płyn, roztaczając intensywny zapach.
Wziął
kubek i odnalazł chochliki, które właśnie kończyły tosty.
-
Możecie wracać do swojego zadania – powiedział, biorąc talerzyk. Chochliki
zasalutowały w zwykły dla siebie sposób i odleciały. On zaś skierował się z
powrotem do cukierni. Podszedł do stolika, przy którym siedział naburmuszony
chłopak i postawił przed nim talerzyk z tostami. Ten spojrzał na niego wyraźnie
zaskoczony.
-
Najbardziej niepolarne śniadanie, jakie zdołałem przygotować – wyjaśnił i
postawił przed nim kubek z czarnym płynem. Chłopak zajrzał do niego, a jego
zdziwienie nie miało końca. – Miałem tylko sypaną, ale zrobiłem w automacie,
więc nie ma fusów.
-
Przecież jesteśmy na Biegunie Północnym – stwierdził z nutką ironii Harry.
-
Z czegoś muszę robić ciastka kawowe – wskazał na ciemne ciastka za szkłem, a
chłopak spojrzał w tamtą stronę. Szatyn odwrócił się na pięcie i skierował z
powrotem za ladę.
-
Dziękuję – usłyszał za sobą. Przystanął i spojrzał na lokatego.
-
Och, widzę, że znasz to słowo – odparł, splatając ręce na piersiach.
-
Hej, jesteś niemiły – zawołał chłopak, prostując się na swoim miejscu.
-
Ty bardziej – stwierdził Louis, unosząc wysoko jedną brew. Harry już otwierał
usta, by coś mu odpowiedzieć, jednak zamknął je, zdając sobie sprawę, że to
prawda. Elf wrócił za ladę i dopił swoją czekoladę, po czym zajrzał jeszcze raz
na zaplecze, by skontrolować chochliki.
4.
Harry
leżał na łóżku w swoim pokoju, wpatrując się tępo w sufit. Minęły dwa dni od
kiedy był w Lukrecjowej Lasce na
kawie. Pierwszy i ostatni raz. Nie odważył się tam zajrzeć ponownie. Te dwa
słowa, „ty bardziej”, wywołały u niego więcej wstydu za samego siebie, niż
gdyby przyłapano go w środku dzikiego seksu z jakimś chłopakiem. I sam do końca
nie wiedział, dlaczego tak się stało. Westchnął głośno i usiadł po turecku, na
środku łóżka.
Zza
okna, dobiegły go śpiewy elfów. Uniósł oczy w górę, mając dosyć tych
świątecznych piosenek. Jednak kierowany ciekawością, zszedł z łóżka, podszedł
do dużego okna i wyjrzał na zewnątrz. Dostrzegł jak gromady elfów, zmierzają
poza Wioskę. Zdziwiony zmarszczył brwi i skierował się do wyjścia. Zszedł po
cichu na dół, ubrał się i wyszedł przed posiadłość dziadka. Rozejrzał się
dookoła, słysząc ciszę, po czym zadarł głowę do góry. Na niebie rozciągała się
zorza polarna i mimo wszystko, otworzył buzię z zachwytu.
Zszedł
po oblodzonych stopniach i ruszył przez Wioskę, obserwując jak uradowane elfy,
kierują się gdzieś za nią. Kierowany ciekawością, ruszył za niewielką grupką
roześmianych i rozśpiewanych stworzeń, w pewnej odległości, tak by go nie
dostrzegły. Przechodząc jednak jedną z uliczek, zatrzymał się gwałtownie. O
mały włos zaliczyłby spotkanie ze szklanymi drzwiami, które otworzyły mu się
przed nosem. Zachwiał się i wymachując rękami w ostatniej chwili, złapał
równowagę, opierając się na czyimś ramieniu. Podniósł wzrok i napotkał
turkusowe spojrzenie Louis’ego. Rozejrzał się dookoła i zdał sobie sprawę, iż
jest przed Lukrecjową Laską.
-
Przepraszam – mruknął, odsuwając się od niego i prostując.
-
Widzę, że i to słowo znasz – odparł elf, zamykając na klucz cukiernię. Jego
głos był ciepły i przyjazny, mimo wszystko. Jednak on zdołał tylko przytaknąć w
odpowiedzi. – Czemu nie przyszedłeś więcej na kawę?
-
Ja… – zawiesił głos zaskoczony tym pytaniem. Nie spodziewał się, że szatyn
będzie chciał go jeszcze widzieć. – Nie wiem.
Przeczesał
palcami czekoladowe loki i spojrzał na Louis’ego, stojącego przed nim. Miał na
sobie ciemnozielony płaszcz do kolan. Pod szyją zawiązany był biały szal, a
wraz z nausznikami w tym samym kolorze, dodawał mu niezwykłego uroku. Napotkał
jego intensywne tęczówki i aż zaparło mu dech w piersiach. Ten drobny elf
działał na niego. Przy nim stawał się małym, skruszonym chłopczykiem.
-
Co się dzieje? – zapytał, chcąc zmienić temat i wskazał na grupę mijających ich
elfów. Louis spojrzał za nim, po czym wrócił wzrokiem do lokatego.
-
Idziemy zbierać magiczny pył do sań Mikołaja – wyjaśnił, wciskając ręce w
kieszenie swojego płaszcza. – Chcesz się przyłączyć?
-
Nie wiem, czy to dobry pomysł – stwierdził Harry. Uciekał wzrokiem na wszystkie
strony. Czuł się naprawdę dziwnie przy nim. Taki skrępowany i zawstydzony swoim
zachowaniem.
-
Taaa… Nie lubisz Świąt – odezwał się elf, a on spuścił głowę. Naprawdę ich nie
lubił i miał swoje powody. Westchnął i kątem oka, dostrzegł wyciągniętą w jego
stronę drobną dłoń. Podniósł wzrok i napotkał roześmianą twarz Louis’ego.
-
Ale do Świąt jeszcze kawałek, więc może jednak się przyłączysz? – zapytał i
posłał mu szeroki uśmiech. Niepewnie chwycił drobną dłoń szatyna i dał
poprowadzić się za Wioskę.
-
Dlaczego jesteś dla mnie taki miły, kiedy ja jestem wredny, złośliwy i
opryskliwy? – zapytał, zrównując się z elfem i puszczając jego dłoń, tak aby
mógł schować ją do kieszeni, by nie marzła.
-
Wcale nie jesteś wredny i złośliwy. Po prostu bardzo chcesz pokazać, jak nie
cierpisz Świąt – stwierdził i zerknął kątem oka na lokatego, który odwrócił
wzrok. Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał przed siebie. – Mam rację, prawda?
-
Może trochę – mruknął chłopak, patrząc pod nogi i kopiąc grudki śniegu.
-
No chodź, szybciej – zawołał elf i pociągnął go za rękaw. Zaskoczony, podniósł
głowę i ruszył za nim, przyspieszając kroku.
Wyszli
na otwartą przestrzeń. Ziemia pokryta była białym puchem, a na rozległej
śnieżnej pustyni, ustawione były czerwone sanie, każde zaprzężone w parę
reniferów z dzwonkami. Przyglądał się temu przez chwilę, dopóki nie dostrzegł
elfa, zmierzającego w tamtą stronę. Dogonił go, a gdy zrównał się z nim,
zapytał:
-
Dlaczego zbieracie magiczny pył do sań dziadka w nocy? Nie można tego zrobić w
dzień?
-
Nie – odpowiedział elf, spoglądając na niego kątem oka. – Nie wiesz skąd on się
bierze, prawda?
-
No… W sumie nigdy jakoś szczególnie mnie to nie interesowało – przyznał
marszcząc brwi.
-
W takim razie sam zobaczysz – odparł i podszedł wraz z nim do Nialla i Cher,
którzy czekali na niego, przy jednych ze sań. Blondyn, gdy tylko dostrzegł
lokatego, skulił się w sobie. Dziewczyna natomiast, splotła dłonie na piesi i
zmierzyła go od stóp do głów.
-
A on czego tu szuka? – zapytała niezadowolona.
-
Będzie z nami zbierać magiczny pył – oświadczył Louis, uśmiechając się szeroko.
-
Och, naprawdę? – prychnęła Cher, a Harry znów zaczął uciekać wzrokiem na
wszystkie strony. Zatrzymał się dopiero na elfie, który posyłał brunetce
karcące spojrzenie.
-
Wiesz – zaczął, robiąc krok w tył, a szatyn spojrzał na niego. – Dzięki za
zaproszenie i chęci, ale wrócę już.
Wskazał
na Wioskę, za swoim plecami, ale elf w ostatniej chwili złapał go za rękaw
kurtki i powstrzymał przed odejściem.
-
Cher nie ma nic przeciwko, prawda? – spojrzał na dziewczynę. Ta tyko prychnęła
i wsiadła do sań. Zajęła miejsce za plecami woźnicy i zarzuciła nogę na nogę.
Zaraz za nią do sań, wsiadł blondyn i usiadł obok niej. Louis posłał mu uśmiech
i pociągnął za sobą. Wsiadł pierwszy i spojrzał na Harry’ego, który ostatecznie
zajął miejsce obok niego i zamknął drzwiczki sań.
Woźnica
strzepnął lejce i sanie powoli ruszyły po śniegu.
-
Och, zapomniałem zapytać – odezwał się nagle Louis i spojrzał na lokatego. –
Latałeś już wcześniej?
-
No pewnie, że tak – prychnął Harry. – A myślisz, że jak się tu dostałem?
-
On nie ma na myśli samolotów, durniu – odezwała się elfka, a szatyn kopnął ją w
nogę. Wydała z siebie bezdźwięczne „ał” i odwróciła głowę. Brunet zmarszczył
brwi, analizując jej wypowiedź, po czym go olśniło.
-
Masz na myśli… - zaczął, jednak w tej samej chwili renifery, oderwały się od
ziemi wraz z saniami, zostawiając za sobą delikatną, błękitną smugę. Przez
jakiś czas wznosiły się po linii prostej ku rozgwieżdżonemu niebu, a Harry z
otwartą buzią patrzył, jak ziemia umyka z pod płóz.
Sanie
zatoczyły łuk nad lodowym wzniesieniem i skierowali się w stronę Wioski
Świętego Mikołaja, wciąż wznosząc się w górę. Na niebie, przed nimi, milionem
kolorów mieniła się zorza polarna, która rozświetlała okolicę, rzucając
przyjemny, delikatny blask.
-
Więc, – odezwał się elf, a chłopak spojrzał na niego – domyślasz się już skąd
bierze się magiczny pył?
Lokaty
rozejrzał się dookoła, obserwując jak inne zaprzęgi przecinają niebo. Szukał
jakieś wyraźnej wskazówki, ale poza granatowym niebem, gwiazdami na nim i zorzą
polarną, nie widział niczego, co mogło by być magicznym pyłem. I nagle go
olśniło. Znów spojrzał na migoczące kolory, rozciągające się przed nimi.
-
Z zorzy polarnej? – odpowiedział niepewny, a Louis przytaknął mu z uśmiechem na
twarzy. Harry spojrzał przed siebie, wychylając się lekko. Chłodny wiatr
tańczył z jego lokami i szarpał za krańce szalika. Na blade policzki wtargnęły
dorodne rumieńce. Spuścił wzrok w dół, by spojrzeć na cichą i spokojną Wioskę.
Jedyne światło sączyło się z oświetlonej wieży zegarowej na rynku oraz
posiadłości Świętego Mikołaja.
-
To dom dziadka – zawołał, wskazując na rozległy budynek. Niall, który siedział
na wprost niego, wychylił się i spojrzał w dół.
-
To dom Świętego Mikołaja – stwierdził, a pęd wiatru rozwiewał jego jasną
czuprynę.
-
Czyli mojego dziadka – odparł Harry, spoglądając na niego. Blondyn podniósł
wzrok, a jego błękitne oczy były wielkie niczym pięciozłotówki.
-
Jesteś wnuczkiem Pana Mikołaja? – prawie krzyknął, a lokaty, tylko mu
przytaknął, z delikatnym uśmiechem na twarzy. – I nie cierpisz Świąt?
-
Powiedzmy, że mam swoje powody, by ich nie lubić – odpowiedział łagodnie i
rozejrzał się dookoła, obserwując niebo, które przeszywały dziesiątki podobnych
zaprzęgów do ich. Delikatny uśmiech nie schodził z jego ust, a wiatr, choć
chłodny, przyjemnie muskał jego twarz.
-
Już wlecieliśmy! – zawołała podekscytowana Cher i wyciągnęła rękę przez sanie.
Na niebie zaczął ciągnąć się ślad jej palców. Harry szeroko otworzył oczy,
widząc co się dziej, a po chwili sam wyciągnął rękę za sanie. Poczuł, jak coś
lepkiego osiada na jego palcach, a po chwili znika, zastąpione przez przyjemne
mrowienie.
-
Woohoo! – krzyknęła dziewczyna, wstając i wyciągając ręce ku górze. Wszyscy w
saniach zanieśli się donośnie i dźwięcznie, widząc jej spontaniczną reakcję.
Nawet on.
-
Dobrze się bawisz? – zapytał cicho elf, nachylając się do niego, tak by
podekscytowana Cher i roześmiany Niall go nie usłyszeli.
-
Muszę przyznać, że tak – odpowiedział, zaglądając w roziskrzone, turkusowe
tęczówki elfa. Zawstydzony odwrócił głowę, a po chwili uniósł obie ręce ponad
głowę, przecinając zorzę polarną palcami i zostawiając za sobą smugę. Zaśmiał
się dźwięcznie i opuścił dłonie, na których iskrzył się niebiesko-zielony pył.
Chwilę potem elf podstawił mu czerwony, metalowy kosz. Strzepnął ręce, a na
jego dno opadła cienka warstwa pyłu. Louis ustawił kosz na środku sań, w
specjalnym wyżłobieniu.
-
No to czas zebrać trochę magicznego pyłu – uśmiechnął się do lokatego, kiedy
Cher strzepywała iskrzące się drobinki ze swoich dłoni i kurtki, na której
osiadł. – Artur, wyżej.
Zwrócił
się do woźnicy. Ten tylko przytaknął i zaciągnął lejce. Renifery wzbiły się w
wyższą warstwę i szatyn otrzymał od dziewczyny mały garnuszek.
-
Wybacz, wzięłam tylko trzy – Cher zwróciła się do Harry’ego, a on machnął tylko
ręką. Nachylił się nad czerwonym koszem i strzepnął swoje włosy, z których na
dno opadła spora ilość pyłu. Wyprostował się i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-
Nie ma to, jak bujna czupryna loków – stwierdził, chichocząc pod nosem i znów
unosząc ręce w górę, by pył osiadł na jego dłoniach.
Sanie
krążyły po zorzy, tnąc ją na kawałki i zostawiając za sobą ślady. Ich śmiechy
echem roznosiły się po chłodnym powietrzu, mieszając z dzwonkami reniferów i
głosami innych elfów, które od czasu do czasu mięły ich sanie.
Nagle
po okolicy rozniósł się długi gwizd. Harry rozejrzał się dookoła, by sprawdzić
co się dzieje, a chwilę potem ich zaprzęg zanurkował ostro w dół, niczym na
kolejce górskiej. Przecięli zorze w dół i wylecieli poza jej dolną granicę.
Spojrzał na Louis’ego z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy.
-
Jest opad pyłu. To się czasem zdarza – wyjaśnił elf i wyciągnął przed siebie
dłoń. Na wewnętrznej stronie zaczęły zbierać się iskrzące niebiesko-zielone
drobinki. Harry zadarł głowę do góry, był to jednak zły pomysł, gdyż pył
naleciał mu do oczu i zaczęło go szczypać.
-
Ał – mruknął i zaczął trzeć je. Szatyn widząc to, odtrącił jego ręce i chwycił
twarz chłopaka w swoje drobne dłonie. Odciągnął jego dolną powiekę i odezwał
się cicho.
-
Otwórz oczy i spójrz w górę – lokaty wykonał jego polecenie, a on delikatnie,
opuszkami kciuków przejechał, zbierając drobinki, które zapewne go kłuły. –
Już.
Cofnął
dłonie, a Harry zamrugał oczyma. Nie czując żadnego nieprzyjemnego szczypania,
posłał mu uśmiech z uroczymi dołeczkami w policzkach, w ramach podziękowania.
-
Gołąbeczki, nie chcę przeszkadzać, ale mamy pełny kosz – dotarł do nich głos
Cher. Spojrzeli sobie ostatni raz w oczy i odsunęli się od siebie. Każdy na
swój koniec sań.
-
No i co zrobiłaś? – zwołał Niall, a lokaty spojrzał na niego kątem oka. –
Zepsułaś taką śliczną chwilę.
Louis
spiorunował przyjaciela wzrokiem, a elfka zachichotała cicho pod nosem. Ich
sanie zawróciły i z powrotem skierowali się na obrzeża wioski. Z każdą chwilą lecieli
coraz niżej, aż w końcu ostrożnie opadli na pokrytą puchem ziemię i zatrzymali
się. Pierwszy wyskoczył blondyn, Harry zaraz za nim. Następnie Cher i Louis.
Przenieśli swój kosz do jednych wielkich sań, zaprzężonych w sześć reniferów i
skierowali się ku wiosce. Elfka wraz z blondynem szli przodem, śmiejąc się
głośno i otrzepując z resztek pyłu, który na nich został. On szedł z tyłu, z
rękoma wciśniętymi w kieszenie kurtki, u boku elfa. Uśmiech nie schodził z jego
twarzy, a na sercu było mu tak przyjemnie lekko i ciepło. Czuł się dobrze, ale
ten fakt jednocześnie nie podobał mu się. Miał wrażenie, iż dopuszczenie tak
szczęśliwych uczuć, tuż przed Gwiazdką, jest równoznaczne polubieniu jej.
-
No to do zobaczenia – dotarł do niego głos Cher, która ujęła ramię blondyna. –
A ty nie jesteś w cale taki zły, mimo iż nie lubisz Świąt.
-
Dzięki – zawołał, za odchodzącą dziewczyną i chłopakiem, po czym zwrócił się do
Louis’ego. – Mam nadzieję, że to był komplement.
Elf
zaśmiał się tylko cicho pod nosem i sam ujął jego ramię. Powoli, w ciszy,
skierowali się w stronę rynku, gdzie zatrzymali się przed Lukrecjową Laską. Harry przystanął i spojrzał w turkusowe tęczówki
szatyna, po czym zawstydzony odwrócił wzrok i głębiej wcisnął ręce w kieszenie.
-
Dobrze się bawiłeś? – dotarł do niego przyjemny, ciepły głos elfa.
-
Tak – przytaknął skinieniem głowy. – Dzięki wielkie.
-
Nadal nie lubisz Świąt? – zapytał Louis. Podniósł na niego wzrok i znów
napotkał te jego oczy. Błyszczały i tańczyły w nich iskierki radości, a na
ustach gościł uśmiech.
-
To, że podobała mi się ta mała przejażdżka saniami i zbieranie magicznego pyłu,
nie znaczy, że nagle polubiłem Święta – odpowiedział i dostrzegł, jak uśmiech
znika z twarzy elfa, przez co poczuł się bardzo źle. – Mam swoje powody, by nie
lubić Gwiazdki. Tak więc wybacz, ale pójdę już.
Odwrócił
się na pięcie i skierował w stronę posiadłości dziadka.
-
Dlaczego nie lubisz Świąt?! – krzyknął za nim Louis.
-
Nie twoja sprawa! – odkrzyknął, nie zatrzymując się nawet na moment i nie
zaszczycając elfa choćby krótkim spojrzeniem.
5.
Dziś
nie został brutalnie obudzony przez babcię. Gdy leniwie podniósł wciąż zaspane
powieki, przez wąską szparę między zasłonami, wdzierała się smuga jasnego,
porannego światła. Przekręcił się na drugi bok na w pół przytomny i westchnął
głośno, próbując znów zasnąć. Nie wyszło mu to jednak. Podciągnął się więc na
łokciach i potrząsnął głową, strzepując grzywkę. Ziewnął i przeczesał splątane
loki palcami, tak jak zawsze.
Wygramolił
się spod pierzyny i pocierając ramiona, podszedł do okna. Rozsunął zasłony, a
jasne światło podrażniło jego tęczówki. Skrzywił się niezadowolony i kilka razy
zamrugał oczyma, dopóki nie przyzwyczaiły się.
Rozejrzał
się po placu przed domem dziadka i dostrzegł masę elfów biegających w tę i z
powrotem. Zmarszczył brwi, zastanawiając się co jest tego powodem. Ostatecznie
wzruszył tylko ramionami i wygrzebał coś do ubrania. Gdy przechodził koło
kanapy, dostrzegł mały kolorowy stosik, na szczycie którego spoczywała
karteczka.
„Trochę swetrów, mój drogi. Przeziębisz się,
jak będziesz cały czas chodził w tych swoich
cieniutkich koszulach.
jak będziesz cały czas chodził w tych swoich
cieniutkich koszulach.
Babcia.”
Spojrzał
na stosik i przekrzywił głowę niczym kot, do którego właśnie się mówi.
-
W sumie – mruknął, odrzucając karteczkę i biorąc pierwszy z wierzchu, który był
biały. – Wyglądają na ciepłe. O jej, i są takie miękkie.
Mruknął
cicho pod nosem i zamknął się w łazience. Wziął szybki prysznic, ubrał się w
ciemne dżinsy, granatową bluzkę, a na to założył jeszcze sweter od babci. Był
trochę za duży, ale za to ciepły, wygodny i miękki, co bardzo mu odpowiadało.
Zadowolony, iż nie będzie marznąć, zszedł na dół i udał się do kuchni.
Po
pomieszczeniu, jak zwykle, kręciła się babcia. Gdy dostrzegła go, posłała mu
uśmiech, który poszerzył się, kiedy zorientowała się, iż ma jeden ze swetrów.
Przy stole siedział dziadek, popijając gorącą czekoladę i przeglądając jakąś
listę. Gdy odstawił kubek, na górnym wąsie został mu brązowy ślad. Uśmiechnął
się pobłażliwie i pokręcił głową.
-
Dziadku – odezwał się, a mężczyzna podniósł na niego wzrok. Przetarł palcem
górną wargę, dając mu jasno do zrozumienia.
-
Och – mruknął Mikołaj i sięgnął ręką do siwej brody i wąsa. Lokaty uniósł do
góry wzrok i automatycznie skierował się już do lodówki. Przypomniał sobie
jednak, że nie znajdzie tam soku pomarańczowego, tak więc zawrócił z zamiarem
udania się do Lukrecjowej Laski na
kawę. Miał nadzieję, że mimo wczorajszego pożegnania, elf poczęstuje go
filiżanką.
-
Harry – zatrzymał się, słysząc swoje imię i spojrzał na staruszka. – Może się
poczęstujesz?
Mikołaj
przesunął w jego stronę talerzyk pełen pierników, bardzo ładnie i schludnie
przyozdobionych lukrowanymi dodatkami.
-
Nie, dziękuję – pokręcił głową, a jego loki zafalowały lekko. Ponowił swoją
drogę do wyjścia, gdy na nowo dotarł do niego głos mężczyzny.
-
Z cukierni Louis’ego – Harry zatrzymał się w pół kroku i wyprostował. Przygryzł
dolną wargę, by po chwili odwrócić się na pięcie i podejść do stołu.
-
Właściwie, to czemu nie – mruknął, biorąc jeden z pierników. Odgryzł kawałek i
poczuł w ustach charakterystyczny smak piernika oraz nutkę wanilii. – Dobre.
-
Bo to z cukierni Louis’ego – odparł starzec, odkładając listę i spoglądając na
swojego wnuczka. – Gdzie byłeś wczoraj?
-
Tu i tam – odpowiedział chłopak, zajadając się pysznym ciastkiem.
-
Mam na myśli wieczór – poprawił się Mikołaj. – Gdzie byłeś wczoraj wieczorem?
Lokaty
na moment przestał przeżuwać i spojrzał na dziadka spod wachlarza rzęs oraz
bujnej, czekoladowej grzywki. Przełknął, prostując się i zaczął w palcach
obracać piernika.
-
Gdzieś w Wiosce – odparł, wzruszył ramionami, i odgryzając kawałek.
-
Chyba poza nią, kochanieńki – tym razem odezwała się babcia, podchodząc do
niego i wytarmosiła jego policzek. – Naroznosiłeś tyle magicznego pyły, że to
się w głowie nie mieści. I uroczo wyglądasz w tym sweterku.
Odsunął
głowę i posłał jej piorunujące spojrzenie. Ta tylko potargała jego czekoladowe
sprężynki i wróciła do gotowania.
-
Mam nadzieję, że podobało ci się zbieranie pyłu? – zapytał Mikołaj, podnosząc
się ze swojego miejsca, a on tylko wzruszył ramionami. – Choć, pokażę ci coś.
-
Teraz? – odprowadził wzrokiem mężczyznę.
-
Tak, teraz. Choć, chłopcze – odparł i wyszedł z kuchni. Harry chwycił w zęby
napoczętego piernika, w ręce wziął jeszcze kilka i wypadł z pomieszczenia,
doganiając dziadka na korytarzu. Weszli do hallu i dostrzegł, jak starzec
zakłada swoje buty.
-
Wychodzimy? – spytał z buzią pełną piernika i wsunął na stopy swoje buty.
-
Tak. Tu niedaleko – odpowiedział, otwierając drzwi i spojrzał na wnuczka, który
wsunął na ramiona kurtkę.
Wyszli
na zewnątrz, gdzie przywitał ich pochmurny poranek. Harry chwilę przyglądał się
ciężkim chmurom, które zapowiadały śnieg, po czym zbiegł za dziadkiem po
schodach, zajadając się piernikami Louis’ego. Odprowadził wzrokiem zabieganą
grupkę elfów, które w locie przywitały się z dziadkiem, a jego samego obrzuciły
pełnym pogardy spojrzeniem. Pokazał im język w odpowiedzi i dogonił starego
mężczyznę.
-
Gdzie właściwie mnie ciągniesz? – spytał, gdy kolejna grupka elfów ich minęła.
-
Wczoraj wieczorem przyszła kolejna dostawa listów od dzieci – wyjaśnił. –
Wszystkie dzieci zostały sprawdzone na liście, a prośby o ich prezenty wysłane
tutaj.
Mikołaj
pchnął dwuskrzydłowe drzwi i puścił lokatego przodem. Wszedł do sporej
recepcji, gdzie podłoga została wyłożona hebanem, a ściany pomalowane delikatny
odcień zieleni. Wszystko zostało już przyozdobione czerwoną wstążką,
ostrokrzewem oraz dzwonkami. W kącie stała wysoka, pięknie przyozdobiona
choinka, a na recepcji znajdował się świecznik z jemioły.
-
Witam, Panie Mikołaju – przywitała się elfka, siedząca za kontuarem, której
hebanowe włosy spięte były w wysoki, koński ogon, a duże szare oczy błyszczały.
– Uprzejmie informuje, iż produkcja została wznowiona pełną parą, dziś z samego
rana.
-
Świetnie. Więc może mały obchód? – zaproponował mężczyzna, uśmiechając się do
elfki.
-
Jak Pan sobie życzy – odparła i wyszła zza kontuaru. Ruszyli przez hall do
metalowych schodów na końcu i wspięli się po nich, tuż za kobietą. Przeszli
przez skrzydłowe, dębowe drzwi i wyszli na metalową platformę z balustradą. Do
ich uszu dotarł gwar. Tysiące głosów, zgrzytanie i huki, mieszały się ze sobą,
wprawiając Harry'ego w chwilowe zdezorientowanie. Dopiero po chwili dotarło do
niego, gdzie dziadek go zabrał.
Znajdował
się na platformie pod rozległą fabryką zabawek. Elfy w ciemnozielonych,
skórzanych fartuchach roboczych, kręciły się po całej hali, krzycząc do siebie
nawzajem, wydając polecenia i nosząc przeróżne części do zabawek. Lekko
oniemiały, ruszył za dziadkiem, przyglądając się harmidrowi w dole.
-
Sektor pierwszy. Dzieci od zera do trzech lat – oznajmiła elfka, a Mikołaj,
splatając dłonie na plecach, wprawnym okiem ocenił pracę swoich podopiecznych.
Następnie był sektor drugi (dzieci od czwartego do szóstego roku życia), sektor
trzeci (dzieci od siódmego do dwunastego roku życia) oraz sektor czwarty
(dzieci od trzynastego do piętnastego roku życia).
-
Sektor piąty, Panie Mikołaju – oznajmiła elfka. – Dzieci od szesnastego do
osiemnastego roku życia.
-
Sektor piąty, dziadku – odezwał się z sarkazmem Harry. – Nastolatkowie nie
piszą listów do Świętego Mikołaja.
-
Owszem. Mamy jednak specjalny system monitorowania ich życzeń i pragnień
świątecznych – wyjaśnił, a chłopak mu przytaknął. Przez chwilę w ciszy
obserwowali pracujące elfy, po czym mężczyzna zerknął na wnuczka.
-
Wiesz – zaczął, a lokaty spojrzał na niego swoimi zielonymi oczyma. – Kiedyś
myślałem, że twój ojciec zostanie moim następcą. Mnie i twojej babci udało się
wydać na świat tylko jedną córkę. Jednak stało się to nieszczęście, a Matt...
Cóż, on się nie nadaje.
-
I mówisz mi to, bo? – spytał, nie bardzo wiedząc dokąd zmierza ta rozmowa.
-
Pomyślałem – wznowił starzec. – Myślałem, że ty mnie zastąpisz z czasem. Twój
ojciec miał predyspozycje, a ty jesteś tak bardzo do niego podobny. Może i
odziedziczyłeś po nim pewne… Hym, jak to nazwać... Cechy. Tak, to dobre słowo.
-
Jeśli zabrałeś mnie tu tylko po to, by mi to oświadczyć, to wiedz jedno –
zacisnął palce na balustradzie. – Nigdy, ale to przenigdy nie zostanę Świętym
Mikołajem.
Odwrócił
się na pięcie i skierował do wyjścia. Nie obrócił się, nie spojrzał nawet przez
ramię, gdy dziadek jeszcze za nim zawołał.
6.
Przekręcił
klucz w drzwiach cukierni i zanim odwrócił tabliczkę, wyjrzał jeszcze przez
szybę. Śnieg gęsto padał, przykrywając rynek i stojącą na nim wielką choinkę,
świeżą warstwą puchu. Niewiele elfów kręciło się po ulicach, a lodowisko
zazwyczaj pełne, dziś opustoszało. Nie dziwił się. Sam nie wyszedłby w taką
pogodę z domu. Cieszył się więc, że ma mieszkanie nad cukiernią i daleko
chodzić nie musi.
Przewrócił
tabliczkę, która oświadczyła, że już zamknięte. Co prawda do dwudziestej
zostało jeszcze pół godziny, ale nie spodziewał się klientów o tej porze, a już
na pewno nie w taką pogodę.
Skrył
się za ladą, chowając blachy z wypiekami. Kilka ciastek włożył do papierowej
torebki. Miał zamiar wziąć je na górę i zjeść z kubkiem gorącej czekolady,
siedząc na podłodze, z wyciągniętymi w stronę kominka stopami. Westchnął na
wizję tak przyjemnego wieczoru.
Z
tych marzeń wyrwało go skrzypnięcie klamki w drzwiach cukierni. Wyjrzał zza
kontuaru i dostrzegł Harry’ego, który ze smutkiem w szmaragdowych oczach,
wpatrywał się w tabliczkę na drzwiach. Jego twarz i nos były czerwone od mrozu,
a w czekoladowych lokach, zebrało się mnóstwo gęstego puchu. Chuchnął w dłonie
i odwrócił się na pięcie.
Louis
podniósł się i przebiegł przez pomieszczenie. Przekręcił klucz w drzwiach i
wyjrzał na ulicę. Dostrzegł skuloną sylwetkę chłopaka, powoli kierującą się w górę
ulicy.
-
Harry! – zawołał za nim, a jego oddech zamienił się w obłoczek na zimnym
powietrzu. Poczuł, jak mróz zaczyna szczypać go w policzki. Chłopak odwrócił
się i spojrzał na niego zaskoczony. – Chodź! Pogoda nie fajna. Pewno zmarzłeś.
-
Tak trochę – przyznał. – No, ale już zamknąłeś, więc nie będę się narzucał.
Pójdę do domu.
-
Harry! – znów za nim zawołał, widząc, jak chłopak ponawia swoją drogę. – Do
domu Mikołaja jeszcze spory kawałek, a zanosi się na zamieć. Chodź, zapraszam
do mnie. Ogrzejesz się.
Przyglądał
mu się, przestępując z nogi na nogę. Lokaty stał w miejscu, rozważając
propozycję. W końcu jego ramiona opadły, jakby odetchnął. Odwrócił się na
pięcie i wrócił pod drzwi cukierni. Przekroczył próg, wchodząc do ciepłego
pomieszczenia, a Louis zamknął za nim drzwi. Strzepnął z kasztanowych włosów
śnieg i spojrzał na chłopaka, który wyraźnie trząsł się z zimna.
-
Przemarzłeś – stwierdził, biorąc jego skostniałą i zimną dłoń w swoją drobną
oraz ciepłą.
-
Tak to jest, jak się cały dzień włóczyło po Wiosce – odparł Harry, pociągając
nosem, a elf spojrzał na niego karcąco. Wziął z lady torebkę z ciastkami i
gestem zaprosił chłopaka na zaplecze. Zielonooki chwilę przyglądał się
chochlikom, uwijającym się w kuchni, po czym powoli zaczął wspinać się za
szatynem po drewnianych schodach. Będąc na podeście, dostrzegł kolejne schody
prowadzące w dół i jedne w górę.
-
Dokąd prowadzą te? – zapytał, wskazując na te prowadzące w dół, gdy sam zaczął
wchodzić na piętro.
-
To do bocznego wyjścia – wyjaśnił elf, zerkając na niego przez ramię. – Nie
mieszkam tu sam.
Weszli
na pierwsze piętro i Harry dostrzegł dwoje pomalowanych na niebiesko drzwi,
które znajdowały się vis-à-vis siebie. Louis jednak zatrzymał się przy tych, po
prawej. Odnalazł właściwy klucz i wśliznął się przodem do mieszkania. Lokaty
wszedł za nim niepewnie, rozglądając się dookoła.
Mieszkanie
było niewielkie, ale przyjemne i ciepłe. Ciemne drewno, którymi była wyłożona
większość podłóg, idealnie współgrało z beżowymi ścianami. Powoli pojawiały się
świąteczne ozdoby.
-
Rozbierz się z tej przemoczonej kurtki – dotarł do niego głos elfa, który
ruszył do jednego z pomieszczeń. – Zrobię ci gorącej czekolady. Chyba, że
wolisz coś innego?
-
Chyba zdecyduje się na czekoladę – odpowiedział, zdejmując kurtkę i wieszając
ją koło ciemnozielonego płaszcza Louis’ego. Zdjął mokre buty i odstawił je na
niewielki chodniczek, by nie zniszczyć drewnianej podłogi. Przeszedł cicho
przez przedpokój, gniotąc koniec białego swetra i zajrzał do pomieszczenia, w
którym zniknął elf. Okazało się ono być kuchnią. Szatyn kręcił się przy
kuchennych blatach, wykładając na talerzyk smacznie wyglądające kawałki ciasta.
Chwilę potem zalał dwa kubki gorącym mlekiem i wymieszał. Wszystkiemu
towarzyszyła dźwięczna melodia, wydobywająca się z krtani Louis’ego. Nucił
cicho jakąś piosenkę, Harry przypuszczał, że jedną ze świątecznych, jednak
zbytnio skupił się na melodyjności głosu szatyna, by przypomnieć sobie tytuł.
-
Wezmę swój – zaproponował, widząc, że elf nie do końca wie, jak zabrać się z
tym wszystkim. Gdy napotkał jego turkusowe tęczówki i uroczy uśmiech, po prostu
odsunął się w przejściu i przepuścił go. Dopiero wtedy wziął w ręce swój kubek
i ruszył za nim.
Weszli
do przytulnego salonu. Na wprost wejścia były duże okna, z widokiem na rynek.
Teraz jednak można było za nimi dostrzec zamieć śnieżną. Po prawej znajdował
się regał. W większości wypełniony książkami, choć gdzieniegdzie były ustawione
ramki ze zdjęciami i szklane kule. Kawałek dalej znajdował się sześcioosobowy
stół. Po lewej natomiast znajdował się kominek, który był już przyozdobiony
ostrokrzewem i wstążką. W kącie, na prawo od niego, postawiona została
niewysoka sosna, która wciąż czekała na świąteczne ozdoby. Na wprost kominka
stał niewielki stolik do kawy, a przy nim kanapa oraz dwa fotele w kolorze
bordo.
-
Ładne mieszkanie – stwierdził chłopak, niepewnie siadając na kanapie.
-
Dziękuję – odpowiedział uprzejmie Louis i odłożył na stolik talerzyk z ciastem
oraz swój kubek. – Częstuj się, rozgość, a ja zaraz wracam.
Harry
przytaknął i odprowadził elfa wzrokiem, dopóki z powrotem nie zniknął w
korytarzu. Westchnął i podciągnął kolana, trzymając między nimi, w dłoniach,
ciepły kubek z czekoladą. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak zmarzł. Kropelki
wody skapywały z jego loków tuż za kołnierz, sprawiając, że wzdrygał się za
każdym razem.
Nagle
coś przysłoniło mu widok. Sięgnął więc dłonią i poczuł pod palcami miękki
ręcznik, Pociągnął go trochę, odsłaniając sobie widok. Zobaczył jak Louis kuca
przy kominku i wrzuca do niego kilka kłód, podpałkę, a następnie rozpala.
Harry
odłożył swój kubek i wysuszył choć trochę przemoczone włosy. Elf w tym czasie
zdążył rozpalić w kominku i ogień teraz wesoło trzaskał.
-
Zimno ci? – spytał z nutą troski szatyn, a on nie umiał się temu oprzeć.
-
Tak, trochę – odpowiedział półgłosem.
-
Przyniosę ci koc – odparł Louis i znów ruszył w stronę korytarza, po drodze
zabierając ręcznik.
-
Nie trzeba – mruknął za nim, jednak ten zdążył już zniknąć w przejściu. Westchnął
i spojrzał na płomienie w kominku, które niezwykle go hipnotyzowały. Sprawiały,
że powieki powoli zaczęły mu ciążyć. Rozbudził się jednak, dostrzegając kątem
oka elfa.
-
Proszę – odparł szatyn, podając mu ciemnozielony koc. Wziął go od niego, posyłając
mu delikatny uśmiech i zarzucił go na ramiona. Chwycił swój kubek w obie
dłonie, ogrzewając je, a następnie upił łyk ciepłego napoju. Westchnął cicho i
przeniósł swoje spojrzenie na elfa, który usiadł w fotelu, podciągając kolana
pod brodę.
-
Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? – wyrzucił z siebie pytanie, które tak
strasznie go nurtowało, od kiedy przekroczył próg cukierni.
-
Bo widzę, że ta cała twoja opryskliwość i arogancja, to tylko jedna wielka gra
– odpowiedział Louis, spoglądając na niego swoimi turkusowymi oczyma, a on
spuścił wzrok. – Widzisz, jesteś uroczym, trochę nieśmiałym chłopakiem. Tylko
zastanawia mnie, dlaczego tak bardzo próbujesz znienawidzić Święta. Przecież to
taki piękny czas.
-
Mam swoje powody – odparł cicho chłopak.
-
Tak, wiem. Już to kiedyś słyszałem – rzucił Louis, wpatrując się w lokatego. –
Tylko jakoś jeszcze nie usłyszałem tych powodów.
Harry
westchnął głośno i upił kolejny łyk czekolady. Nachylił się i sięgnął po
kawałek ciasta z talerzyka. Było pyszne. Sernik cytrynowy na delikatnym cieście
biszkoptowym. Powoli zajadając kawałek, rozważał wyznanie szatynowi prawdy.
-
To cię przytłacza – usłyszał delikatny i ciepły głos elfa, dochodzący gdzieś z
prawej, jednak nie spojrzał na niego. – Możesz mi powiedzieć. Nie będę oceniał.
Harry
obrócił kubek w dłoniach i westchnął ciężko.
-
To się stało pięć lat temu, dzień przed Gwiazdką. Dwudziestego trzeciego
grudnia – odparł, ze spuszczoną głową. – Tato wracał z delegacji w
Manchesterze. Była ostra zima, ślisko na drogach. Wpadł w poślizg i wjechał
prosto na drzewa. Zmarł w drodze do szpitala. Dziadek mi dziś powiedział, że
miał doskonałe predyspozycje na zostanie następnym Mikołajem. I ma nadzieję, że
odziedziczyłem po nim te cechy. To tak zabolało. Martwi się bardziej o to, czy
będzie miał swojego następcę, niż o fakt, że mnie może wciąż boleć jego utrata.
-
Przykro mi z powodu twojego taty. Wiem jak to jest stracić rodziców – chłopak
spojrzał, kątem oka na szatyna. – Ja swoich straciłem dwa lata temu. Byłem
chory, a oni wybrali się na zbieranie magicznego pyłu. Niespodziewanie nad
Wioskę przyszła zamieć. Wiele elfów wtedy zginęło lub zostało rannych.
Harry’emu
zrobiło się przykro. Był złośliwy, wredny i arogancki, gdyż chciał pokazać, jak
nie cierpi Świąt. Jak one go skrzywdziły. Elf był jego przeciwieństwem. Cieszył
się nimi jeszcze bardziej.
-
Ale nie staram się nienawidzić Świąt. Moi rodzice je uwielbiali, więc staram
się je obchodzić co roku, tak jak zwykle, dla nich. A twój tato? Lubił święta?
– przytaknął mu tylko w odpowiedzi. – Więc czemu starasz się tak zepsuć te
przyjemne wspomnienia, które po sobie zostawił z tych dni. Powinieneś się
cieszyć i przy wigilijnej kolacji wspominać go. Na przykład, jaką miał reakcję,
kiedy dostał pierwszy prezent od ciebie.
Do
zielonych oczu lokatego napłynęły łzy. Słowa elfa tak bardzo go uderzyły, że
nie umiał powstrzymać pierwszej łzy, która spłynęła po jego policzkach. To było
tak prawdziwe, tak właściwe, co powiedział. On sam wiedział, że tak powinno
być, ale nie umiał do siebie dopuścić tej myśli. Aż do teraz. Dopiero ten
drobny elf był w wstanie go złamać.
Jego
ramiona zadrżały, a po policzkach zaczęły spływać krystaliczne kropelki łez.
-
Hej, nie płacz – usłyszał głos Louis’ego, a potem szelest materiału. Szatyn
wyciągnął kubek z jego dłoni, odstawił na stolik i siadając koło niego, objął
go swoimi ramionami. Przyciągnął chłopaka do siebie, a ten skrył się w nich,
popłakując cicho.
-
No już, nie płacz. Nie twoja wina – mruczał ciche słowa, nad bujną czupryną jego
loków, którą przeczesywał lewą dłonią. Prawa natomiast gładziła plecy chłopaka.
Ucałował go w czubek głowy i mimo wszystko, dał mu się wypłakać.
Harry
w końcu się uspokoił, odsunął go więc lekko od siebie. Wziął jego twarz w
dłonie i spojrzał w zaczerwienione, szmaragdowe oczy. Nareszcie dostrzegł w
nich prawdę, którą zawsze przykrywało obojętne lub aroganckie spojrzenie.
Smutek, rozgoryczenie, żal oraz ból, wszystko to w końcu ujrzało światło
dzienne.
-
No już – odezwał się ciepło i kciukami starł resztki łez z policzków. Posłał mu
delikatny uśmiech i jeszcze raz pogłaskał po czekoladowych lokach. – A na
Mikołaja się nie gniewaj. Jest już stary. To normalne, iż myśli o przejściu na
emeryturę.
-
Nie nadaję się na Świętego Mikołaja – odparł, wciąż lekko drżącym głosem
chłopak.
-
Bo przez ostatnie parę lat grałeś aroganckiego kretyna? – spytał, a on spuścił
wzrok. Louis chwycił go za podbródek i z powrotem nakierował jego spojrzenie na
siebie. – Według mnie byłbyś dobrym Mikołajem. Musiałbyś tylko częściej
odwiedzać dziadka, żeby się wszystkiego powoli nauczyć.
Lokaty
uśmiechnął się lekko, spuszczając wzrok, na co tym razem mu pozwoli. Podniósł
się z kanapy i wziął swój kubek.
-
Też ci dolać ciepłego mleka? – spytał, spoglądając na niego.
-
Tak, poproszę – odpowiedział łagodnie Harry. Wziął więc również jego kubek i
wyszedł do kuchni. Postawił garnek z mlekiem na piecyku i podpierając rękę na
biodrze, czekał aż się zagotuje.
Jego
myśli mimowolnie uciekły w stronę chłopaka, siedzącego na kanapie. Kiedy
zobaczył go pierwszy raz, w gabinecie Świętego Mikołaja, wziął go za
arogankiego dupka. Jednak, gdy potem przyszedł do cukierni na kawę, dostrzegł
jego inną stronę. W tym prostym słowie, jakim było „dziękuję”. Gdy siłą wręcz
zaciągnął go na zbieranie pyłu, Harry wtedy pokazał siebie. Łagodne, przyjazne
spojrzenie, delikaty uśmiech i miły dla ucha śmiech. To był prawdziwy Harry.
Mleko
w garnku zaczęło się gotować, więc zakręcił gaz i dolał do obu kubków. Wziął je
w ręce i ostrożnie stąpając, by nie rozlać, wrócił do salonu.
Podszedł
do kanapy, chcąc poinformować lokatego, że już wrócił. Otwierał usta, by się
odezwać, jednak w ostatniej chwili je zamknął, aby nie wydać siebie jakiegoś
przypadkowego dźwięku. Na jego usta wkradł się delikatny uśmiech, gdy
spostrzegł Harry'ego, śpiącego na kanapie. Bladą twarz zdobiły delikatne
rumieńce. Czekoladowe loki opadały na czoło, przysłaniając oczy skryte za
powiekami. Truskawkowe usta były lekko rozchylone. Ciemnozielony koc zsunął się
na podłogę, zapewne, gdy chłopak zwinął się w kłębek.
Odstawił
oba kubki na stolik i schylił się po koc. Strzepnął go i powoli okrył nim
lokatego. Harry poruszył się, mruknął, a zaspane, szmaragdowe oczy wyłoniły się
zza powiek.
-
Śpij – szepnął cicho, poprawiając koc i przeczesując jego splątane loki,
odsłaniając czoło. – Śpij.
Chłopak
zamruczał cicho i z powrotem przymkną oczy. Chwycił skrawek koca, przytulając
się do niego i ponownie zapadł w sen.
7.
Od
kiedy wyżalił się elfowi, zrobiło mu się lżej na sercu. Stał się dziwnie
spokojny. Zrezygnował z bycia opryskliwym i wiecznie naburmuszonym. Teraz
uśmiech częściej przyozdabiał jego twarz. Przeprosił dziadka oraz babcię za
swoje wcześniejsze zachowanie.
Słońce
już dawno zniknęło za horyzontem. Harry założył jeden z ciepłych swetrów od
babci i zszedł na dół, przeskakując co drugi stopień. Wsunął buty na stopy,
założył kurtkę oraz płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Wcisnął ręce w kieszenie i powoli
skierował się w stronę rynku.
Louis
zaprosił go na ubieranie choinki. Na początku, jak zwykle, starał się od tego
wywinąć, tłumacząc, iż to nie najlepszy pomysł. Elf jednak nalegał, prosił,
wręcz błagał, co trochę go rozbawiło. Ostatecznie zgodził się, wywołując tym
samym u niego wielki uśmiech na twarzy, którego nie mógł nie odwzajemnić.
Przystanął
w cieniu budynku i oparł się o jego ścianę, uważnie obserwując rynek.
Zatłoczony był od elfów, zbierających się wokół wielkiej choinki, która stała
tu od dobrych kilku dni. Dostrzegał radość na twarzach zebranych. Panował gwar.
Głośne rozmowy oraz śmiechy unosiły się w powietrzu, tworząc rodzinną
atmosferę.
Spojrzał
na drzwi Lukrecjowej Laski, gdzie
paliło się światło. Chwilę potem otworzyły się one, a na chodnik wyszedł elf,
jak zawsze ubrany w ciemnozielony płaszcz, biały szal oraz nauszniki do
kompletu. Uśmiechnął się na widok tej drobnej postaci, która przystanęła i
rozejrzała się dookoła. W lewej dłoni trzymał dwie białe torebeczki, na uszkach,
których zacisnął drobne palce. Turkusowe oczy uważnie przeczesywały otoczenie,
a po chwili na usta elfa, wkradł się delikatny uśmiech. Pomachał komuś wolną
ręką, a Harry rozejrzał się w poszukiwaniu ów osoby. W tłumie dostrzegł, jak
zwykle zakręconą elfkę i blondyna, który jej towarzyszył. Westchnął, odepchnął
się od ściany i z rękoma wciśniętymi w kieszenie, podszedł do szatyna.
-
No hej – przywitał się, stając koło niego. Louis odwróci głowę w jego stronę,
zadzierając ją odrobinę i posłał mu najśliczniejszy uśmiech na świecie.
-
Cześć – przywitał się i wyciągnął w jego stronę jedną z białych torebeczek. –
Zrobiłem jedną bombkę dla ciebie, bo zapewne nie wiesz, że trzeba przynieść
swoją ozdobę, prawda?
-
Ech, no nie – przyznał, zaglądając do środka i wyciągając bombkę. Była złota, z
ciemnozieloną wstążką. Przyozdobiona była w misternie wykonane białą farbą,
płatki śniegu, które dodatkowo zostały obsypane brokatem i mieniły się w
świetle.
-
Jest przepiękna – odezwał się z nieukrywanym zachwytem. – Widzę, że poza
pysznymi ciastkami, robisz też piękne ozdoby.
-
To nic wielkiego – odparł, trochę zawstydzony szatyn, spuszczając wzrok. – Po
prostu przyozdobiłem je jak ciastko.
Harry
zaśmiał się przyjaźnie i potargał kasztanową grzywkę elfa.
-
Chodźmy – zaproponował, chowając bombkę. – Zdaje się, że twoi przyjaciele na
nas czekają.
Louis
przytaknął mu w odpowiedzi i oboje skierowali się do brunetki i blondyna.
-
Cześć – zawołała uradowana Cher. Harry odpowiedział jej szerokim uśmiechem.
Dziewczyna chwyciła Louis’ego oraz Nialla pod ramię i pociągnęła w stronę
choinki. On ruszył za nimi, przyglądając się wysokiemu drzewku. Przez chwilę
zastanawiał się, jak ozdoby zostaną powieszone na najwyższych gałęziach, jednak
odepchnął to na bok i podszedł do jednej z gałęzi. Rozejrzał się dookoła w
poszukiwaniu elfa. Dostrzegł go kawałek dalej, śmiejącego się z Cher, która
wieszała swoją laskę lukrecją na gałązce.
Sięgnął
do białej torebeczki i wyciągnął z niej złotą bombkę na ciemnozielonej
wstążeczce, wykonaną przez elfa. Jeszcze raz uważnie jej się przyjrzał, a lekki
uśmiech wkradł się na jego twarz. Podszedł bliżej choinki i delikatnie wsunął
ozdobę na gałązkę. Cofnął dłonie, przekrzywił lekko głowę i dostrzegł w niej
swoje odbicie. Zafalowało ono dziwnie, a chwilę potem delikatny wiatr uniósł z
niej dziwnie srebrzysty pył, który zawirował wokół niego.
-
Drogi, Święty Mikołaju. Starałam się być
grzeczna w tym roku… - do jego uszu dotarł głos, co najwyżej siedmioletniej
dziewczynki. Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie dostrzegł.
-
Mikołaju, w tym roku też do ciebie piszę,
ale nie mów moim kolegom o tym, tak jak w zeszłym roku… - tym razem
usłyszał głos chłopca, w przybliżonym wieku. Jednak to, co najbardziej go
trafiło, to fakt, iż mówił on po włosku. Nigdy nie uczył się włoskiego, a
jednak doskonale rozumiał to, co chłopiec mówi.
-
Kochany, Święty Mikołaju… - Harry
zdezorientowany, cofnął się o krok. Coraz więcej głosów otaczało go ze
wszystkich stron. Mieszały się ze sobą, podobnie jak języki, których nigdy w
życiu się nie uczył, a mimo wszystko rozumiał. Słyszał każdą prośbę, które
powoli zalewały jego umysł.
-
Harry – przez zasłonę dziecięcych głosów, przebił się jeden, niezwykle silny,
który wołał jego imię. Czyjeś palce zacisnęły się na jego ramieniu. Odwrócił
się gwałtownie, rozpraszając głosy, które powoli znikły i spoglądając w
pytające, turkusowe tęczówki.
-
Wszystko w porządku? – zapytał Louis, odrobinę zatroskany.
-
T-Tak – zająknął się lokaty, spoglądając przez ramię na choinkę. – Chyba tak.
-
Co się stało? – dopytywał się elf, widząc zdenerwowanie chłopaka.
-
Ja… Nie wiem – odparł. – Słyszałem… Ech… Tylko nie bierz mnie za jakiegoś
wariata, czy coś. Po prostu… Słyszałem głosy dzieci, proszących Mikołaja o
prezenty.
Szatyn
zamrugał kilka razy swoimi oczyma, po czym uśmiechnął się szeroko. Oczy
zabłyszczały mu przyjaźnie i chwycił Harry’ego za rękę.
-
To jeszcze jeden powód, dla którego uważam, że byłbyś doskonałym Świętym
Mikołajem – stwierdził, ciągnąc go w stronę cukierni.
-
Słucham? – zdziwił się, zdecydowanie zaskoczony taką odpowiedzią.
-
Zapytaj dziadka – elf uśmiechnął się do niego. – A teraz chodź.
Louis
mocniej pociągnął lokatego za rękaw kurtki i podbiegli do drzwi cukierni, gdzie
już czekała Cher z Niallem.
8.
Harry
zaśmiał się wraz z Louis’m, wtulającym się w jego tors. Elf siedział z
podkulonym nogami, w ręce trzymając szklankę likieru karmelowego. On sam odruchowo
otoczył go swoim ramieniem, pozwalając mu być bliżej. Czuł potrzebę pewności,
że nic mu nie grozi, co w jego przypadku było dość niezwykłym zjawiskiem.
-
No nic, późno już – stwierdziła Cher, odkładając swój kieliszek i zerkając na
zegarek. – Trzeba się zbierać. A poza tym troszkę za dużo procentów, Niall,
podnoś tyłek.
-
Już, już – blondyn podciągnął spodnie, które zjechały z jego bioder i biorąc w
palce ostatniego piernika, skierował się wraz z dziewczyną do korytarza. Louis
wyswobodził się z objęcia Harry’ego i podążył za nimi, by pożegnać się. Lokaty
zerknął na zegarek i sam zdał sobie sprawę, iż faktycznie jest późno.
Dochodziła dwudziesta trzecia, a on wciąż siedział tutaj. I musiał przyznać się
sam przed sobą, iż też za dużo wypił. Lekko szumiało mu w głowie.
Usłyszał
jak drzwi w korytarzu trzasnęły, więc odwrócił głowę w stronę przejścia. Louis
stanął w progu, opierając się o framugę i posłał mu uśmiech.
-
Zostaniesz jeszcze? – spytał elf.
-
Ja też powinienem już wracać – odpowiedział. – Faktycznie jest już późno.
-
Och – uśmiech szatyna zbladł i spuścił on wzrok na swoje stopy. Harry westchnął
cicho, czując ukłucie w okolicy serca. Nie chciał wychodzić. Bardzo polubił
Louis’ego. Nawet więcej, niż bardzo, ale nie chciał się też narzucać.
Westchnął
cicho i rozejrzał dookoła, chcąc uciec wzrokiem od widoku zasmuconego elfa.
Nagle jego uwagę przykuła ozdoba, wisząca nad przejściem. Kącik jego ust drgnął
lekko i ponownie spojrzał na szatyna, wciąż stojącego ze spuszczoną głową.
Naszła go nagła chęć wykorzystania tej szansy. Drugiej może nie dostać, a jego
serce nagle zaczęło się wyrywać.
Podniósł
się z miejsca i podszedł do Louis’ego. Stanął tuż przed nim, a on spojrzał na
niego, tymi swoim błyszczącymi oczyma. Gdy tak w nie patrzył, miał wrażenie, że
na ten moment właśnie czekał całe swoje życie. Jakby wszystko, co do tej pory
robił, prowadziło go do tego przedświątecznego wieczoru, u drobnego elfa. I
czuł się z tym faktem zaskakująco dobrze.
-
Wiesz, gdzie stoisz? – zapytał cicho.
-
W przejściu? – odpowiedział pytaniem na pytanie, a on uśmiechnął się lekko.
-
Pod jemiołą – odparł, robiąc niewielki krok w jego stronę. Elf zadarł głowę i
spojrzał na zieloną ozdobę, zawieszoną na czerwonej wstążce. Harry ułożył dłoń
na jego policzku, a ten przeniósł wzrok na niego. Turkusowe tęczówki
błyszczały, gdy kciukiem pogładził delikatną, jasną skórę, która pod jego dotykiem
przybrała rumieńca. Uśmiechnął się ciepło, nachylił i zwyczajnie pocałował go. Pocałował
pod jemiołą.
Na
początku były to ledwo muśnięcia warg. Jednak, kiedy Louis zacisnął palce na
jego swetrze, przysunął się bliżej, oplatając go wolną dłonią w pasie. Ta z
policzka powędrowała w przyjemnie miękkie, kasztanowe włosy i zatańczyła z
nimi. Pogłębił pocałunek, mocniej napierając na delikatne wargi elfa.
Przyciągnął
go jeszcze bliżej, tak, że ich ciała stykały się ze sobą. Przejechał językiem
po wargach szatyna i delikatnie przygryzł dolną. Ten rozchylił swoje usta z
cichym westchnięciem i Harry wtargnął do nich językiem. Zahaczył o zęby i
przejechał po podniebieniu. Odpowiedź była natychmiastowa. Elf mocniej zacisnął
palce na swetrze i podciągnął go lekko do góry, odsłaniając jego skórę.
Dokładnie badał wnętrze jego ust, a Louis za każdym razem reagował, czy to
gestem, czy cichym pomrukiem.
Pocałunki
stawały się coraz bardziej namiętne. Dłoń Harry’ego wśliznęła się pod granatową
koszulkę szatyna i przejechała po ciepłej skórze. Wygiął się on lekko pod jego
dotykiem, intensywnie reagując na niego. Oderwał od jego ust i z cichym
westchnięciem, odchylił głowę. Lokaty nie chcąc przerywać, zaczął całować szyję
szatyna, wciąż błądząc dłonią po gładniej skórze pleców elfa. Słyszał jego
ciche westchnięcia, drobne dłonie błądzące po materiale swetra, co jakiś czas
zaciskające się na nim.
Harry
naparł na Louis’ego, robiąc kilka kroków w przód i natrafił na ścianę.
Przygryzł skórę na szyi, a szatyn, którego dłonie zdążyły wsunąć się pod
sweter, wbił paznokcie w jego plecy.
Ponownie
wpił się w usta elfa, dłońmi zjeżdżając na jego biodra. Powoli zaczął je
przesuwać w górę, po talii, czując idealnie gładką skórę pod palcami i
jednocześnie podwijając do góry granatową koszulkę. Oderwał się od jego ust i
ściągnął ją jednym zwinnym ruchem, znów wpijając się w szyję elfa. Scałował
sobie ścieżkę, aż do obojczyka, błądząc dłońmi po nagim torsie.
Louis
szarpnął za jego sweter, podciągając go coraz wyżej. Wydawał się
zniecierpliwiony, czując pod palcami jego materiał, więc wyprostował się i
spojrzał, na zarumienioną twarz szatyna. Pozwolił mu zdjąć sweter, a reakcja
elfa na jego ciało usatysfakcjonowało go. Wziął on głęboki wdech, prześlizgując
się rękoma po torsie i oplatając je wokół jego karku, przyciągając do kolejnych
pocałunków. Harry ułożył dłonie tuż nad jego biodrami, by po chwili zjechać na
pośladki, a potem uda. Mocno zacisnął na nich palce, pociągnął szatyna do góry
i mocniej przyparł go do ściany. Louis lekko zadrapał skórę na jego karku, a nogami
oplótł go w pasie. Lokaty oderwał się od jego wąskich oraz miękkich ust i
między pocałunkami, które zaczął składać na jego piersi, zapytał:
-
Gdzie jest twoja sypialnia?
-
Drzwi po lewej – westchnął w odpowiedzi.
Harry
poprawił sobie elfa na rękach, który okazał się lekki i powoli ruszył we
wskazanym kierunku. Otworzył drzwi kopniakiem i wszedł do delikatnie
oświetlonego przez żółte lampki choinkowe, pokoju. Przelotnym spojrzeniem
obrzucił pomieszczenie i odnalazł łóżko. Podszedł do niego i ułożył na nim
elfa, po czym wśliznął się na jego biodra.
Zassał
skórę na jego obojczyku, robiąc malinkę. Palce Louis’ego wplotły się w jego
loki, zaciskając na nich lekko. Błądząc dłońmi po ciepłym ciele szatyna, zaczął
schodzić z pocałunkami coraz niżej. Zatrzymał się dłużej na podbrzuszu, całując
i liżąc rozgrzaną skórę, po czym wrócił do jego szyi.
Zjechał
dłońmi na jego biodra i przejechał palcem po linii spodni. Zahaczył o szlufkę i
zaczął rozpinać klamrę paska.
-
Harry – usłyszał cichy głos szatyna tuż przy swoim uchu, gdy pasek uderzył o
podłogę. – Wystarczy.
Jego
dłonie zatrzymały się w połowie drogi do zamka spodni. Cofnął je, oparł po obu
stronach głowy elfa i spojrzał na niego z góry. Jego błyszczące oczy wpatrywały
się w niego z nutą niepewności. W delikatnym świetle, dostrzegł, jak ze
zdenerwowania, przygryza dolną wargę i zaczyna bawić się palcami splecionymi na
piersi. Uśmiechnął się lekko na ten widok i nachylił, składając delikatny
pocałunek na jego czole.
-
Nie masz się czego bać – powiedział cicho w jego usta. – Nie zrobię nic wbrew
tobie. Jesteś zbyt uroczy i kochany, bym mógł cię skrzywdzić.
Ponownie
pocałował go i ześliznął się z jego bioder, siadając na brzegu łóżku. Podniósł
się z materaca, jednak drobna dłoń elfa zacisnęła się na jego nadgarstku.
Odwrócił się i spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
-
Nie kazałem ci odchodzić – odpowiedział cicho, mocniej zaciskając dłoń na jego
nadgarstku. Uśmiechnął się i wrócił do łóżka, wślizgując pod ciepłą pierzynę.
Przyciągnął Louis’ego bliżej siebie i jego pierś spotkała się z plecami elfa.
Ucałował go w głowę i skrył twarz w przyjemnie pachnących, kasztanowych
włosach.
9.
Dochodziła
szesnasta, kiedy Harry wyszedł z posiadłości dziadka z łyżwami przewieszonymi
przez ramię. Uśmiech gościł na jego twarzy, gdy lekkimi krokami kierował się do
Lukrecjowej Laski. Dostrzegł
zamarzniętą kałużę, rozpędził się i prześliznął się przez nią. Miękkie światło
latarni ulicznych tańczyło w jego lokach, gdy przechodził tuż obok.
Zajrzał
do cukierni przez szybę witryny. Dostrzegł Louis’ego podpierającego głowę na
dłoni i przeglądającego jakąś gazetę. Wyglądał na niezwykle znudzonego. Uśmiech
Harry’ego poszerzył się jeszcze bardziej, kiedy uświadomił sobie, że ma zamiar
go trochę rozruszać.
Pchnął
drzwi, a dzwoneczek nad nimi powiadomił o jego przyjściu. Elf zadarł głowę i
gdy go dostrzegł, westchnął tylko.
-
To tylko ty – mruknął, wracając do przerwanej czynności.
-
Też cię miło widzieć, Louis – odparł brunet, lekko urażony, zamykając za sobą
drzwi. Podszedł do lady, przyciągnął do siebie gazetę i ostentacyjnie wrzucił
ją do kosza.
-
Hej! – zawołał oburzony szatyn. – No wiesz?! Tak się nie robi.
-
Dobra, dobra – rzucił na odczepnego lokaty, splatając ręce na piersiach. – Leć
po płaszcz, swoje śliczne nauszniczki oraz łyżwy. Idziemy pojeździć.
-
Ale ja pracuję – stwierdził Louis.
-
Tak – odparł Harry, przeciągając samogłoskę i rozglądając się dookoła. – Pusto
tu, więc może zamknąłbyś wcześniej i poszedł ze mną. Proszę.
Złożył
dłonie jak do modlitwy i zamrugał oczyma. Posłał mu spojrzenie zbitego psa, co
wywołało na twarzy elfa delikatny uśmiech. W końcu uśmiechnął się szeroko i
spuszczając wzrok, pokręcił głową z dezaprobatą.
-
Zaczekaj tu – odpowiedział mu.
-
Tak jest, prze elfa – zasalutował, a Louis spojrzał na niego, wysoko unosząc
brew. Chłopak wyszczerzył się tylko i oparł biodrem o kontuar. Szatyn zniknął
na zapleczu, a on spuścił wzrok na swoje buty.
Rozmawiał
dziś rano z dziadkiem. Bardzo poważnie i bardzo długo. Opowiedział mu o tym, co
zaszło pod choinką; że słyszał głosy dzieci zwracających się do Mikołaja.
Staruszek oświadczył mu, iż jest to jednoznaczny sygnał. Harry miał być
kolejnym Świętym Mikołajem. Mimo, iż chciał ucieknąć od tego, nie umiał i
powoli zaczął przyswajać fakt, że kiedyś tu zamieszka i przejmie pałeczkę po
dziadku. Doszli też do wniosku, że będzie musiał przyjechać tu na kolejne
Święta i to znacznie wcześniej, bo już pod koniec listopada, kiedy zaczynają
się wszystkie przygotowania.
-
Możemy iść – dotarł do niego głos Louis’ego, wyrywając go z zamyślenia. Harry
uśmiechnął się i ruszył w stronę drzwi. Poczekał chwilę, aż elf zamknie
cukiernię i ramię w ramię, skierowali się w stronę lodowiska.
Wcisnął
jedną rękę w kieszenie kurtki i spuścił wzrok. Zlokalizował drobną dłoń szatyna
i małym palcem swojej zahaczył o nią. Palce elfa drgnęły, a on uśmiechnął się
pod nosem. Znów sięgnął do dłoni szatyna. Przejechał po delikatnej skórze i
wplótł swoje palce pomiędzy jego, zaciskając je. Louis wahał się, jednak po
chwili odwzajemnił uścisk. Zawstydzony spuścił głowę, by ukryć rumieńce. Harry
zerknął na niego kątem oka i zachichotał cicho.
-
Uroczy jesteś, wiesz – odparł. Poczuł, jak palce elfa mocniej zaciskają się na
jego ręce i znów zachichotał pod nosem. Nachylił się i ucałował go w czubek
głowy.
Harry
założył łyżwy i wyszedł na lodowisko pierwszy. Odjechał kawałek, po czym
zatrzymał się i spojrzał na szatyna. Wyszedł nieporadnie na taflę, trzymając
się ogrodzenia. W końcu stanął na nogach, poprawił nauszniki i wziął głęboki
oddech. Odjechał kawałek, zachwiał się, jednak wymachując rękoma, utrzymał
równowagę.
Lokaty
podjechał do niego i wyciągnął w jego stronę ręce. Elf chwycił je mocno i Harry
powoli ruszył tyłem.
-
Lou, prawa, lewa, prawa, lewa – pokierował go, a szatyn spojrzał na swoje nogi
i zaczął podnosić nogi. – Dlaczego nie powiedziałeś mi, że nie umiesz jeździć?
-
Tak ładnie prosiłeś – odparł Louis, cały czas patrząc pod nogi. – Nie umiałem
ci odmówić.
Harry
westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą.
-
Swoją drogą; nie umiesz jeździć, a masz łyżwy – stwierdził.
-
Dostałem je od mamy na gwiazdkę, trzy lata temu – odpowiedział, a jemu zrobił
się trochę przykro.
-
Rozumiem – mruknął, przypominając sobie, że on na ostatnią gwiazdkę z tatą,
dostał komplet do lacrosse. Jednak nigdy go nie użył. Nie umiał.
-
Kiedy wracasz do Londynu? – dotarł do niego głos elfa. Podniósł głowę i
napotkał jego turkusowe tęczówki. Nie odpowiedział od razu. Zatrzymał się i
pozwolił Louis’emu wpaść na siebie, by następnie objąć go w pasie i pokazać w
troszkę inny sposób, jak właściwie jeździ się na łyżwach.
Zdał
sobie sprawę, że jak bardzo nie chciał tu przyjeżdżać, tak teraz bardzo nie
chce stąd wyjeżdżać. Ten drobny elf, którego teraz obejmował w pasie, sprawił,
że przypomniał sobie, jak się uśmiecha. Przypomniał mu, jak to jest być
szczęśliwym i czerpać radość ze zbliżających się Świąt.
-
Pojutrze – odparł w końcu, przyglądając się, czy Louis właściwie stawia nogi. –
Dziadek podrzuci mnie do Londynu, rozwożąc prezenty. Ale mam w planach wrócić
za rok.
-
Naprawdę? – zdziwił się szatyn i spojrzał na Harry’ego. – O ile się orientuję,
nie bardzo satysfakcjonował cię pobyt tutaj.
-
No cóż, pewne rzeczy zmieniły się za sprawą drobnego elfa z cukierni –
stwierdził, zerkając na Lou, który zawstydzony znów spuścił wzrok. – A poza
tym, jestem następnym Świętym Mikołajem. Muszę zacząć się uczyć, czyż nie?
-
Oczywiście – mruknął szatyn. – Czyli dziadek powiedział ci o głosach.
-
Tak – przytaknął. – Kiedy następca Mikołaja pierwszy raz odwiedza Biegun
Północny i ubiera choinkę na rynku, to wtedy również słyszy głosy grzecznych
dzieci.
-
To takie jakby pożegnanie, prawda? – niespodziewanie zapytał elf. – Jutro
pewnie będziesz zajęty pakowaniem, a w Wigilię zapewne Mikołaj będzie chciał ci
pokazać parę rzeczy przed odlotem.
Zatrzymali
się, a on marszcząc brwi stanął przed Louis’m, który mocno zacisnął palce na
jego ramionach, by nie upaść.
-
Pewnie tak będzie – przyznał i spojrzał na szatyna, który spuścił wzrok.
Uśmiechnął się delikatnie, chwycił za podbródek i zajrzał w jego śliczne oczy.
– Hej, nie smuć się. Wrócę za rok. I to znacznie wcześniej, niż w tym roku.
-
Ale będę tęsknić – powiedział cicho, mocniej ściskając ramiona chłopaka.
-
Ja też będę – objął go w pasie i przysunął bliżej. – Jednak zawsze możesz do
mnie napisać. Odpowiem, na pewno.
Louis
przytaknął. Harry mocniej objął go ramieniem i ułożył wolną dłoń na policzku.
Nachylił się i złożył długi oraz czuły pocałunek na jego wąskich ustach.
10.
Założył
kolejny łańcuch na choinkę, która już od dłuższego czasu czekała na przyozdobienie.
Ogień w kominku wesoło trzaskał i roztaczał przyjemne ciepło. Za oknem śnieg
delikatnie prószył, dodając uroku całemu wigilijnemu wieczorowi. Po mieszkaniu
roznosił się zapach pieczonego indyka, zupy migdałowej oraz pierników z
cynamonem. Stół został nakryty białym obrusem. Postawione zostały dwa
świeczniki z białymi świecami, przyozdobione ostrokrzewem i małymi
dzwoneczkami. Znajdowały się też dwa nakrycia, jak zwykle: jedno dla niego,
jedno dla zbłąkanego podróżnika. Zachował tę tradycję, gdyż jego mama zawsze
tak robiła.
Louis
wyciągnął z ostatniego pudełka złotą gwiazdę na sam szczyt choinki, gdy doszło
go bicie dzwona z wierzy zegarowej. Podszedł do okna, odsunął firankę i
spojrzał na niebo rozświetlone gwiazdami oraz księżycem. Wpatrywał się w nie,
aż w końcu dostrzegł ciemny kształt na nim. Chwilę potem sanie Mikołaja
zaprzężone w dziewięć reniferów, z Rudolfem na czele, przemknęło przez tarczę
księżyca, zostawiając za sobą zielono-niebieski ślad.
Westchnął,
puszczając firankę i spoglądając na złotą gwiazdę. Odgarnął kasztanową grzywkę
i podszedł do choinki, umieszczając ozdobę na szczycie. Cofnął się o krok i
lekko przekrzywiając głowę, spojrzał na przyozdobione drzewko.
Uwielbiał
Święta. Zawsze się na nie cieszył, mimo iż od dwóch lat spędzał je zupełnie
sam. W tym roku jednak chciało mu się płakać. A wszystko przez zielonookiego
chłopaka z burzą czekoladowych loków na głowie. Nawet nie zdążył dać mu
prezentu, który kupił dla niego w ostatniej chwili. Teraz mała paczuszka,
leżała pod choinką i przypominała mu o nim.
Nagle
po mieszkaniu rozniosło się głośne pukanie; aż podskoczył i chwycił się za
serce, lekko przestraszony. Spojrzał na przejście, zastanawiając się, kto to.
Nikogo nie zapraszał na świąteczną kolacje, choć mogła być to Cher, która
próbowała go za wszelką cenę zaprosić do siebie. On jednak odmówił grzecznie.
Pukanie
ponowiło się i ostrożnie stawiając kroki, podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę i
powoli uchylił je. Jego oczy rozszerzyły się, gdy spoczęły na wysokim chłopaku
o zielonych oczach i lokach przyozdobionych śniegiem. Brał ciężkie oddechy,
jakby biegł tutaj, a w ręku mocno ściskał niewielki, prostokątny upominek,
zapakowany w ciemnozielony papier, z błyszczącą, srebrną gwiazdą, przylepioną
na niego.
-
Harry – wypowiedział jego imię wyraźnie zaskoczony, co wywołało uśmiech na
twarzy lokatego.
-
Mam nadzieję, że nie zacząłeś jeszcze kolacji? – spytał, wyrównując w końcu
oddech. Elf pokręcił przecząco głową i odsunął się w drzwiach, tym samym
zapraszając go do środka.
-
Co tu robisz? – spytał zaskoczony, patrząc jak chłopak strzepuje śnieg z
włosów. – Przecież… Ale sanie odleciały. Miałeś wracać z dziadkiem.
-
Jest Gwiazdka, Louis – odezwał się z uśmiechem. – Magiczny czas, czyż nie? Poza tym… Nikt nie powinien być w Święta sam.
Mama ma Matta i moją siostrę, więc doszedłem do wniosku, iż mogę zostać parę
dni dłużej i spędzić ten czas z tobą. Pokażesz mi, jak to jest cieszyć się
Świętami, prawda?
Szatyn
wpatrywał się w niego, niedowierzając w to co słyszy.
-
No i mam prezent – dodał Harry już mniej pewny, nie widząc żadnej reakcji ze
strony elfa. – Dla ciebie.
-
Ja też mam dla ciebie prezent – odpowiedział Louis, wpatrując się w szmaragdowe
tęczówki, troszkę niepewne. – Chciałem ci go dać przed wylotem, osobiście, ale
nie umiałem cię złapać.
-
Możesz położyć go pod choinką razem z moim – zaproponował brunet.
-
Już tam jest – przyznał elf i w końcu na jego twarz wkradł się uśmiech, a oczy
zaszkliły się od łez szczęścia. Rzucił się na szyję lokatego, zaciskając ręce
wokół jego karku i przylegając do niego całym swoim ciałem. Chłopak odwzajemnił
uścisk natychmiast, mocno obejmując drobne ciało elfa w pasie i zamykając w
ciepłym uścisku.
-
Wesołych Świąt – szepnął Harry w jego ucho. Louis załkał cicho, a z jego oczu
spłynęły pierwsze łzy.
-
Wesołych Świąt – odszepnął drżącym głosem i skrył twarz w zagłębieniu szyi
chłopaka.
0 komentarze:
Prześlij komentarz