Nie odpowiadam za błędy, zawarte w opowiadaniach! Poprawienie ich, leży w obowiązku autorek, jeszcze zanim wyślą je na konkurs!

czwartek, 16 sierpnia 2012

Zielona tęcza po burzy

Opowiadanie, które uzyskało wyróżnienie w mini-konkursie 2
Temat: Inspiracja piosenką Kate Nash - The nicest thing
Twórczość autorki: BRAK DANYCH

_____________________________

Zielona tęcza po burzy.
Historia nigdy nie tworzy się sama. Czasem my ją tworzymy. Czasem tylko jej pomagamy. Czasem chcemy czegoś więcej. Wziąć własne życie w swoje ręce i rozkoszować się tym. Nucić ulubioną piosenkę i dążyć do szczęścia, które jest gdzieś na końcu drogi. Iść nie zważając na zakręty, wyboje i dziury. Tworzyć własną historię. Opowieść swojego życia, której nikt nam nie odbierze. Którą zabierzemy ze sobą do grobu. Zrobić coś. Działać, by na końcu powiedzieć sobie „ Zrobiłam wszystko”. Bez wyrzutów sumienia. Reszta nie należy do nas.
Czasem jednak nic nie robimy. Przyjmujemy bierną postawę i czekamy na to co przyniesie los, a gdy budzimy się z tego stanu otępienia i czekania na to co szykuje dla nas przeznaczenie jest za późno. I taka postawa jest najstraszniejsza.. Ale pomaga przetrwać. Egzystować bez zbędnych ran. Żyć żywiąc się nadzieją. Nigdy niespełnioną, a codziennie podsycaną przez masę nieznaczących szczegółów.
Jak myślicie, którą postawę przyjęłam? Którą obrałam drogę?
Odpowiedź jest zawarta w mojej historii.

- Dajcie mi wszyscy święty spokój!- krzyknęłam wymachując rękami i kierując się w stronę drzwi wyjściowych. Moja matka wybiegła za mną na korytarz.
- I do kogo pójdziesz?! – wrzasnęła, gdy ściągałam kurtkę z wieszaka. Jej krzyk jednak zanikł w głośnym trzasku drzwi i wiejącym na zewnątrz wietrze.
Zachłysnęłam się świeżym powietrzem. Wiatr dął wyginając czubki drzew jakby były zwykłymi patyczkami. Zapowiadało się na burzę. Zachmurzone niebo potęgowało napięcie i oczekiwanie na pierwsze krople. Postawiłam kołnierz i ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam dokąd idę. Byle jak najdalej od domu. Musiałam się uspokoić. Jak codziennie. Miałam już dość mojego smutnego życia. Przytłaczającej atmosfery w domu, ciągłych kłótni i nieporozumień. Nie chciałam już szukać rozwiązań dla spraw nierozwiązywalnych. Życie w ciągłym smutku mnie niszczyło, a płakanie w poduszkę nic już nie dawało. Brakło mi wszystkiego co kiedyś miałam. Czemu życie było dla mnie tak okrutne i zabrało mi wszystko co miałam najcenniejsze? Czemu mi jak i tak już byłam tak biedna.? W domu kłótnie, w szkole ciągły śmiech, na ulicach ciekawskie spojrzenia. Jeszcze do niedawna On mnie trzymał na powierzchni. Teraz powoli tonęłam. Coraz częściej sobie teraz ze mnie żartowali i to po części z Jego powodu. Czułam się jakby mój przyjaciel naumyślnie przywiązał do mnie kamień, bym powoli zanurzała się w brudnej toni Tamizy.
Wiatr smagał mnie po twarzy. Zaczął padać deszcz, a ja nie miałam gdzie się schować. Moja matka miała rację. Nie miałam dokąd pójść. Już nie. Wszyscy ciągle mi o tym przypominali. „ Zostawił cię, Lea. Znalazł sobie nowe towarzystwo. Nigdy nie wróci” . A ja im wierzyłam, bo mieli rację. Znałam go. Był żywy jak nikt inny. Lubił być w centrum uwagi, lubił rozśmieszać, bawić się i czerpać z życia garściami. Nie to co ja, całkowite jego przeciwieństwo. Byliśmy jak ogień i woda. On- ogień, ja- woda. Zawsze go gasiłam, tłumiłam i stopowałam. Może mnie za to obwiniał? Tego miałam już się nie dowiedzieć. Odszedł. I wiedziałam, że nie wróci. To był jego świat. Świat pełen niegasnących świateł, blasku fleszy i nieustannej radość. Świat, w którym nie było dla mnie miejsca. I nie była to moja skromność czy pesymizm. Mój najdroższy przyjaciel dał mi to jasno do zrozumienia. Zostałam sama.
Wylądowałam w parku. Pamiętałam ten park. Nasze wspólne przechadzki i mój śmiech rozbrzmiewający echem. Teraz panowała cisza. Cisza jak w grobie. Schowałam się pod drzewem. Musiałam przeczekać deszcz. Nie byłam z cukru, ale nie chciałam zmoknąć. To było nieprzyjemne uczucie. Usiadłam na gołej ziemi pod drzewem. Kilka zbłąkanych kropli spadło mi na twarz. Nie miałam ochoty ich wycierać. Czułam jak zimna jesienna woda spływa mi po nosie. Było to jednak orzeźwiające. Przywodziło na myśl nasze wspólne tańce w deszczu. Czemu nie spróbować jeszcze raz? Samemu to nie ta sama zabawa. Już nie było zabawy.
Powoli zaczęły płynąć łzy. Jedna po drugiej słone krople spływały po moich policzkach i brodzie. Cała frustracja opuszczała moje ciało pod postacią wody. „-Ludzie zwykle płaczą nie wtedy, kiedy są zdenerwowani, tylko wtedy, gdy są sfrustrowani.” Przypomniał mi się jeden z moich ulubionych cytatów. Wsadziłam przemarznięte dłonie w rękawy. Zaczęłam się trząść. Moje ciało przeszyły ciarki. Nie miałam już nikogo kto by przyszedł, pocieszył, przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Że moja mama mi wybaczy, uspokoi się i  będzie jak kiedyś. Że będę szczęśliwa, że nie będą się ze mnie śmiali. On by to zrobił. Moja jedyna deska ratunku. Teraz nie miałam nic. A chciałam tylko być jego ulubioną dziewczyną.

Ten sam park jeszcze niedawno. Wszystko zielone, a powietrze przesycone zapachem burzy. Siedzę na oparciu starej spróchniałej parkowej ławki. Obok bawi się może sześcioletnia dziewczynka z biszkoptowym labradorem. Gdy dziecko podskakuje jej blond kucyki unoszą się i opadają wraz z nią. Pies porusza się jakby był ze swoją panią jednym organizmem. Kocha ją, a ona jego.
Chowam twarz w dłoniach, by już dłużej nie oglądać tego sielskiego obrazka. Nigdy nie miałam psa. Moja mama miała uczulenie i nigdy mi nie pozwoliła. Przez to zostałam sama. Gdy wszyscy mnie opuścili nawet pies mi nie został. Teraz jednak już nie miałam czego żałować. Byłam dorosła i musiałam nauczyć sobie samemu radzić. Pies nic by mi nie pomógł na moje problemy. Jedyne co to mogłabym mu się wygadać, a on i tak by nie odpowiedział. Potrzebowałam prawdziwych przyjaciół.
Jakiś cień zasłonił słońce. Podniosłam leniwie głowę i spojrzałam w zielone tęczówki. Kocie oczy patrzyły na mnie z iskierkami, lecz smutno. Uśmiech, który rozświetlał twarz chłopaka zgasł w sekundzie, gdy mój przyjaciel tylko mnie ujrzał.
- Cześć, Harry..- wydusiłam patrząc na niego z dołu. Mimo, że siedziałam na oparciu ławki Hary nade mną górował. Był wysokim przystojnym chłopakiem z bujnymi lokami na głowie. Ja byłam niziutka. Zawsze wyglądaliśmy jak Flip i Flap. Byliśmy tacy inni. On urodziwy, wysoki, elegancki, a ja mała, zadziorna i wyglądająca jakbym wyszła ze śmietnika. Inny styl, inne myślenie, a jednak byliśmy przyjaciółmi.
- Co się stało, Lea?- zapytał bez przywitania siadając obok mnie. Nie przejmował się, że się pobrudzi. Ja byłam w tej chwili najważniejsza.
- Nic…- odpowiedziałam z wahaniem w głosie. Znał mnie, wiedziała, że kłamie lub przynajmniej coś ukrywam. Popatrzył na mnie sceptycznie, a ja tylko westchnęłam i poddałam się jego magnetycznemu spojrzeniu.
- Moi rodzice się rozwodzą. – szepnęłam tak, jakby wokół było pełno ludzi i tylko on miał prawo usłyszeć. – Mama chodzi wściekła. Ostatnio coraz więcej pije. Ojciec ma nas wszystkich dość, szczególnie matki. Obwinia ją o wszystko, czepia się mnie, szczegółów. Muszę uciekać z domu. Atmosfera jest nie do zniesienia. Ojciec właśnie się pakuje, matka rzuca wszystkim co złapie w rękę. Nikt o mnie nie pamięta.- wyżaliłam się..
-Lea..- westchnął Harry.- To nie koniec świata. Zobaczysz wszystko się ułoży. Przechodziłem to samo. Rozwody zwykle nie są przyjemne, ale po wszystkim jest spokojnie. Wszystko wraca do normy, a czasem jest nawet lepiej.
Popatrzyłam na niego zrezygnowana. Chciałam w to wierzyć . Chciałam mu wierzyć, ale jakaś część mnie się opierała. Pamiętałam jak jego rodzice się rozwodzili. Też był smutny, a ja byłam jego oparciem. Teraz potrzebowałam tego samego, a Harry mnie oczywiście nie zawiódł. Trwał przy mnie wiernie, a ja się cieszyłam, że mogę go mieć przy sobie.
- Jesteś pewien? Boję się, że moja matka zacznie więcej pić. – ostatnie słowa dosłownie wyszeptałam zawstydzona.
- Jestem pewien. Potem będzie już tylko lepiej.- powiedział i objął mnie delikatnie jak bym była z porcelany. Ostatnio ciągle to robił. Tak jakby bał się, że mnie potłucze, że każdy nacisk sprawia mi ból. A ja czasem potrzebowałam tego uścisku, prawdziwej bliskości, a nie delikatności. Harry jednak ostatnio zachowywał się z pewną rezerwą jakby myślał… To nie było ważne. Był przy mnie.

Harry nie miał jednak racji. Moja matka zaczęła pić. I zaczęły się w domu regularne awantury. O wszystko mnie obwiniała, nawet o to, że ojciec nas opuścił. A to nie była moja wina. Harry wpoił mi, że nie miałam z tym nic wspólnego i wierzyłam w to. Długo nie mogłam do siebie dopuścić tego głosu, ale uwierzyłam. W końcu. Przestałam się przejmować. Mimo to, że Harry nie przekonał mnie, że wszystko będzie dobrze i, że wcale nie było to on był przy mnie. Próbował mnie zaszczepić we mnie myśl o szczęściu i wspaniałym życiu, uspokoić, choć zapewne sam wiedział, że nie ma racji. Byłam mu za to wdzięczna. Za tą bliskość, której on zapewne nawet nie chciał pamiętać.
Wstałam chwiejnie i odgarnęłam mokre włosy, które opadły mi na oczy. Byłam troszkę przemoczona, ale to nie miało znaczenia, bo właśnie miałam wyjść na deszcz.  Otrzepałam spodnie z ziemi, która przez to przylepiła się do moich mokrych rąk. Bezskutecznie chciałam strzepać brud. Wreszcie dałam sobie spokój i wyszłam na deszcz.
Już po chwili byłam przemoknięta. Woda ściekała mi po brodzie, kapała z nosa. Ubranie zrobiło się ciężkie, a w butach zaczęło pluskać. Nie przejmowałam się jednak odgarniając co chwilę mokre włosy z czoła. Minęłam jakiegoś pana z parasolem, który kręcąc głową krzyknął:
-Wracaj do domu, dziewczyno. Przeziębisz się!- zignorowałam go jednak, jak to tylko ja potrafię i szłam dalej ciężko stawiając każdy kolejny krok. Każdy centymetr przybliżał mnie do kolejnej chwili zatracenia, nieświadomego upływu czasu.
Trafiłam na rynek. Nie był to wielki, śródmiejski rynek. Był to maleńki okrągły placyk z kostki. Po środku zieleniła się trawa, na której stała niewielka fontanna, która aktualnie nie działała. Fontanna była okrągła. Stała pionowo i przypominała trochę walec. Na pewno nie było to dzieło sztuki rzeźbiarskiej. Wiele chwil poświęciłam na to by odgadnąć co takiego przedstawia owa rzeźba. Wokoło rynku stały niewysokie kamieniczki, kilku piętrowe wybudowane w jakimś neo stylu. Stało też kilka wmurowanych w ziemie ławek. Ławek, na których najczęściej przesiadywała znudzona młodzież poszukująca sensu robienia czegokolwiek.
Na rynku nie było nikogo. Stałam sama jak palec. Holmes Chapel było małą miejscowością. Wszyscy w czasie ulewy siedzieli w domu. Tylko samotne zagubione dziewczynki stały w samym środku cyklonu.

Znów stałam pod tą fontanną. Co też ona mogła przedstawiać? Czemu nikt przez tyle lat nie postawił tu choćby małej informacji dla turystów. Wiedziałam, że za wiele turystów nie odwiedza tego miasteczka, ale informacja co do inspiracji autora i tak byłaby wskazana.
Słońce górowało nad rynkiem paląc mnie w plecy. Stałam uśmiechnięta mrużąc oczy. W pewnej chwil zobaczyłam cień. Nic się jednak nie odezwałam. Ktoś zakrył mi oczy. Zaśmiałam się i dotknęłam lekko zabierających mi wzrok dłoni.
- Gregor, wiesz, że tak nie lubię.. Chodź tu do mnie..- wymruczałam. Ręce opadły i stanął przede mną obruszony Harry. Uśmiechnęłam się do niego promiennie.
- Co za Gregor i czego nic o nim nie wiem?- zapytał zaplatając ręce na piersi fałszywie obrażony.
- Jesteś zazdrosny, głuptasie..? – zaśmiałam się i musnęłam palcem wskazującym jego nos..
- Bardzo!- wykrzyknął Harry i złapał mnie w tali.. Zaczęłam się śmiać.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i martwię się, że jakiś Gregor mógłby cię skrzywdzić.- powiedział. Przestałam się śmiać i spojrzałam mu w oczy.
- Tylko ty jesteś w stanie mnie skrzywdzić. – powiedziałam. Harry spoważniał. Nie chciałam burzyć tej cudownej atmosfery.- Czemu byłeś tai szczęśliwy? Nie kłam! Znam cię.
Harry znów się uśmiechnął i chwycił mnie w tali. Popatrzył mi w oczy w i wygłosił frazę, która wiedziałam, że będzie prawdziwa.
- Dostałem się do odcinków na żywo Xfactora!!- wykrzyknął podnosząc mnie wysoko i kręcąc w  powietrzu. Zaczęłam zanosić się ze śmiechu i radości. Byłam taka szczęśliwa.  Nie przeszkadzali mi nawet chodzący wokół ludzie, którzy mijali nas czasem ze śmiechem, czasem zaintrygowani, inni po prostu obojętni.
- Wiedziałam! Ty mój gwiazdorze! Będziesz wielki, a ja będę mogła się pochwalić, że znam Harrego Stylesa!- wykrzyknęłam. Harry postawił mnie na ziemi, a ja pogłaskałam go po głowie z radością. Jak długo niewidziana ciocia.
- Będziesz mogła się poszczycić, że znasz całe One Direction, bo mam zespół. Wiem, wiem.. Ale to jedyna szansa.
Uśmiechnęłam się.
-Może znajdzie się tam ktoś dla ciebie..- zasugerował Harry teatralnie ruszając brwiami..
- Na pewno. – powiedziałam mając na myśli tylko jednego członka zespołu, którego jeszcze nie znałam. Tą osobę już znałam. Nastąpił przełom.
I tym razem Harry nie miał racji. Nie mogłam się poszczycić znajomością z żadnym z One Direction. Tylko znajomi patrzyli na mnie potępiająco. „ Jak mogłaś odpuścić sobie Harrego Stylesa” mawiali. Ja tylko kręciłam głową i nie zwracałam na nich uwagi. To on mnie sobie odpuścił. Znajdowali się również, którzy prosili mnie o jego autograf. Stałam wtedy pod murem i nie wiedziałam co mam powiedzieć. Jak wyznałam prawdę to mówili to co ci pierwsi. Po jakimś czasie zaczęłam to ignorować i obiecywałam autograf, którego nigdy mieli nie dostać.
Wraz z tą szczęśliwą dla Harrego wiadomością nadszedł dla mnie koszmar. Mój świat powoli zaczynał obracać się o sto osiemdziesiąt stopni. I to wcale nie na lepsze.

Ostatni przystanek. Nieduży dom z czerwonej cegły. W oknach palą się światła. Mieszkańcy przygotowują się do kolacji. Przed domem stoi kilka nieznajomych dziewczyn, którym nie straszny deszcz,  a na podjeździe nowy samochód. Widzę , że rodzina jest w komplecie. Poznaje ten samochód. Stoję jednak w pewnej odległości mając nadzieję, że nikt mnie nie zobaczy. Nie próbowałam wtapiać się w tłum fanek Harrego. Wolałam stać na uboczu. Deszcz się nasila i dziewczyny rezygnują. Wiedzą , że w taką ulewę On i tak nie wyjdzie. Patrzą na mnie jak na desperatkę, a ja stoję niewzruszona. I tak jestem doszczętnie mokra  i nie mam gdzie się podziać. Woda leje się ze mnie strumieniami. Nieznajoma dziewczyna chce ofiarować mi swoją parasolkę. Odmawiam grzecznie. Nie chcę ani litości, ani pomocy. Kolejna fala wspomnień zalewa mój umysł.

- Kiedy wyjeżdżasz? – pytam stojąc przed domem Harrego. Mój przyjaciel stoi przede mną smutny z rękami w kieszeniach i buja się na piętach.
- Jutro. Nie wiem kiedy następny raz się spotkamy. Będę tęsknił, Lea.- mówi.
- Nie przejmuj się. To jest świat dla ciebie.- odpowiadam i poprawiam mu odstający kołnierzyk koszulki. Harry zawsze ignorował te moje małe gesty. Tak i tym razem się nie przejął/. W mojej duszy zrodził się strach. To był ostatni moment. Ostatnia chwila. Ostatni nasz wspólny czas.
- Ty jesteś w moim świecie, więc to nie jest świat dla mnie.
- Jako kto? – zapytałam. Harry zrobił wielkie oczy, ale szybko się opamiętał.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Przecież wiesz..- westchnęłam. To była moja ostatnia szansa. "Daj się nieść fali, nie masz nic do stracenia, a świat niech się wali, to niczego nie zmienia"- jak powiedział mistrz napięcia.
- Kocham Cię, Harry. Nie chcę być tylko twoją przyjaciółką. – wydusiłam wreszcie na jednym wydechu. Pozostało mi tylko czekać na reakcję. Harry nie wydawał się zaskoczony, tak jakby od dawna się tego spodziewał. Wyciągnął ręce z kieszeni jakby nie bardzo wiedząc co z nimi zrobić, po czym zahaczył kciukami o szlufki spodni.
- Lea.. Nie wiem co mam ci powiedzieć. Muszę się zastanowić, zaskoczyłaś mnie..
Uśmiechnęłam się kpiarsko.
-„Ktoś kiedyś powiedział, że w chwili, kiedy zaczynasz zastanawiać się, czy kochasz kogoś, przestałeś go już kochać na zawsze.”- zacytowałam.- Jak ci nie przychodzi jednoznaczna odpowiedź, to nie mamy o czym mówić.
Odwróciłam się na pięcie i chciałam odejść, ale Harry mnie zatrzymał.
- Pamiętasz  jak mówiłaś, że tylko ja mogę cię skrzywdzić..? Właśnie to zrobiłem, prawda?
- Nie zadręczaj się, Harry. Wielki świat na ciebie czeka. – Było to ostatnie zdanie , które do niego powiedziałam po czym odeszłam.
- Lea! Lea!...

-…Lea! Co ty tu robisz?- ocknęłam się jak ze snu i popatrzyłam w znajome zielone tęczówki spoglądające  na mnie spod mokrych włosów. Przede mną stał całkiem inny chłopak niż ten, którego znałam. Tylko oczy były takie same. Wyglądał tak samo, a jednak inaczej. Coś nie dawało mi spokoju. Zmieniła się jego aparycja.
- Tylko przechodziłam..- powiedziałam i ruszyłam się stanowczo. W środku miałam tylko chłód. Już nic nie czułam. Wszystko co było we mnie najlepsze deszcz skutecznie zmył. Został tylko smutek i żal.  Ruszyłam pewnie do przodu. Chłopak  podbiegł  do mnie i złapał mnie za nadgarstek.
- Jesteś przemoczona. Wejdź do domu. – powiedział. Nienawidziłam litości. Zachciało mi się płakać. Z trudem wykrztusiłam każde pojedyncze słowo, które razem stworzyły w miarę zrozumiałe zdanie.
- Muszę iść. – były to zaledwie dwa słowa, ale wydawało mi się jakbym wymawiała je całymi dniami.
- Lea!- krzyknął Harry, ale ja nawet się nie obróciłam. Ruszyłam przed siebie zostawiając mokrego chłopaka za sobą.

Już nie miałam żadnych wspomnień. Chciałam być dla Harrego „ulubioną dziewczyną”. Osobą, którą będzie szanował, z którą może pogadać, którą będzie kochał. Harry jednak nigdy mnie tak nie traktował. Musiałam nauczyć się z tym żyć. Z tym, że gdy wróci to nie będę pierwszą osobą, która go spotka. Musiałam nauczyć się akceptować to, że On był już dla mnie niedostępny. Miał nowy świat, świat sław. Nowych przyjaciół i mnóstwo dziewczyn. Nic tu nie miało się skończyć szczęśliwie. Harry Styles był poza moim zasięgiem. Nie był już moim przyjacielem, a chwile, które przeżyliśmy razem nic już nie znaczyły.
Nieodwzajemniona miłość, boli najbardziej, a kiedy ktoś zakochuje się w swoim przyjacielu, który tego nie odwzajemnia boli podwójnie. Zniszczyłam wszystko co nas łączyło, łączy lub w przyszłości mogło łączyć. Bez zastanowienia w oka mgnieniu zaprzepaściłam kilkanaście lat piękniej, lecz burzliwej przyjaźni. Wzlotów i upadków. Pamiętałam ten dzień jak dziś, ale nie chciałam go pamiętać. Było to moje najbardziej bolesne spojrzenie. Już pół roku się z nim mierzyłam. A teraz kiedy zobaczyłam obiekt moich westchnień nabrało ono wyrazistości. Całą droga moich uczuć aż błagała bym znów nią przebrnęła. Bym przypomniała sobie, kiesy zaczęło się we mnie rodzić to niszczące wszystko uczucie miłości. Kiedy Harry już nie był tylko moim przyjacielem.
Te wszystkie wspomnienia powodowały, że coraz głębiej i dotkliwiej się raniłam. Rana się otwierała, a ja posypywałam ją solą i kropiłam sokiem z cytryny. Jak co kilka dni. Potrafiłam bardzo często chodzić ścieżką wspomnień. Tym razem jednak było najgorzej, bo on się na niej zjawił.. I padał deszcz..

Znów dotarłam do parku usiadłam na ławce. Była mokra, ale deszcz już nie padał. Wyszło słońce i kąpało Holmes Chapel w swoim blasku. Na ulicach stały wielkie kałuże, w których odbijała się powstała na niebie wielka kolorowa tęcza, na końcu, której stał mały skrzat z garnuszkiem złota. To piękne zjawisko natury zachwycało i powodowało dreszcze. Patrzyłam się na nią oniemiała. „ A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój.” Wychodzi tęcza i wynagradza ten czas kiedy z usłanego ciemnymi chmurami nieba sączył się rzęsisty deszcz.
Tęcza nie złagodziła jednak tego co się działo w mojej duszy. Nie złagodziła też skutków długiego spaceru w deszczu. Byłam całkowicie mokra i nawet słońce nie pomagało. Miałam drgawki. Siedziałam skulona i wyglądałam jak bezdomna. Ściągnęłam z siebie przemoczoną kurtkę i powiesiłam na oparciu ławki. Jesienny wieczór jednak nie był przyjemny. Było zimno i zaczęłam się trząść. Mogłam jedynie usiąść i płakać. Nie chciałam wracać do domu. Jeszcze nie. Matka pewnie znów była pijana i wywołałabym tylko kolejną awanturę. Byłam sama.
- Lea! – mimowolnie obróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegał znajomy głos. Szybko się tego zawstydziłam i utkwiłam wzrok w zjawisku powstałym na niebie.
- Lea.. Czemu uciekłaś..? Jesteś całkowicie przemoknięta.. Może..
- Po co tu przyszedłeś, Harry? Jak mnie znalazłeś.? – zapytałam oschle kuląc się w sobie z zimna i wstydu. Czemu to przed nim musiałam się prezentować w takim opłakanym stanie?
- Wiedziałem, że tu będziesz. Znam cię. Jesteś moją przyjaciółką, Lea. Nie mogłem cię tak zostawić .- wytłumaczył siadając obok mnie na mokrej ławce. Wstałam.
- Nie jesteśmy już przyjaciółmi, Harry.. Muszę iść. – powiedziałam i zaczęłam powoli odchodzić. Przypomniało mi się, że zostawiłam kurtkę na ławce, ale nie chciałam już się po nią wracać. I tak była mokra.
- Lea! Nie wiedziałem, że tchórzysz! Nie znałem cię z tej strony.- obróciłam się. Brał mnie pod włos. – Siadaj!
Stanęłam przed nim.
- Nigdy nie tchórze. Czego chcesz, Harry?
- Chce być twoim ulubionym chłopakiem. – powiedział. Uśmiechnęłam się  półgębkiem. Serce zatłukło mi się w piersi..
- Dobry żart! Myślałam, że chociaż przez wzgląd na dawne czasy nie będziesz się ze mnie śmiał i kpił. Jak śmiesz nazywać się moim przyjacielem..?! – krzyknęłam i wybuchłam płaczem.
- Ale Lea..
- Znikaj! Lepiej  jak cię  tu nie ma..- chciałam odbiec, ale drugi raz tego dnia Harry złapał mnie za nadgarstek. Przyciągnął do siebie i namiętnie wpił się w moje usta.
- Naprawdę. – wyszeptał. – Bardzo za tobą tęskniłem. Dopiero, gdy ciebie straciłem zdałem sobie sprawę jak wiele dla mnie znaczysz.. Kocham Cię, Lea. Bardzo. I już nie chcę cię stracić. 
W brzuchu zaroiły mi się motyle. Mój mózg nie był w stanie myśleć. Tyle razy marzyłam, żeby to usłyszeć. W głowie miałam cały scenariusz odpowiedzi. Jednak w tej chwili nie mogłam nic z siebie wydusić. Przytuliłam się tylko do Harrego mocno..
- Jesteś przemoczona.- powiedział i ściągnął z siebie kurtkę. – Trzymaj. Chodźmy do domu. Cała się rozmazałaś. – powiedział i wytarł mi z czułością twarz.
- Kocham Cię, wiesz…? – zapytałam. Nie musiał odpowiadać, chociaż zrobił to.  W jego oczach było  widać miłość. Jego zielone, kocie tęczówki mówiły wszystko. Moja prywatna zielona tęcza patrzyła na mnie z miłością i to mi wystarczyło, by na nowo uwierzyć w ten życiodajny rodzaj miłości.


*- opisy miejsc są tylko wytworem mojej wyobraźni. Całkowicie sprzeczne z rzeczywistością.

0 komentarze:

Prześlij komentarz